piątek, 18 października 2013

nowy kuzyn

Fajnie jest odkryć dalekiego kuzyna- nasze prababki były siostrami-  fajnie jak po długim czasie pustki faktograficznej pojawia się coś nowego i to z udziałem osób żyjących... a nie tylko metryk ... nekrologów czy innych dokumentów.
Jaka to osoba - jeszcze nie wiem- hm.. i chyba to jest najbardziej intrygujące... bo to zagadka z tych które da się rozwikłać zwyczajnie- rozmową... a jeszcze ciekawsze jest to co  on może wiedzieć czego nie wiem ja... jakie ma informacje, jaką wiedzę.. czego się mogę dowiedzieć co może pomóc mi rozwikłać... choć na razie chyba w sporym stopniu czerpie z moich informacji - choć nie do końca..... ech  po co jest ta różnica czasu między Polską a Stanami... oj cierpliwości jakoś nie mam czy co :-)

poniedziałek, 16 września 2013

Hm.. znikający Konopczyńscy

Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na genealogię, na  nic zasadniczo nie mam czasu... Praca, remont , dzieci, szkoła... Ale trafił mi się jeden wieczór.. więc dosiadłam się do Genbazy w poszukiwaniu Konopczyńskich... Już ustaliłam że Zofia przeżyła sobie spokojnie całe życie bez aktu urodzenia, ale dalej wyglądało że pójdzie gładko i znów... namierzyłam Kownaty Wojnowe, parafia Ciechanów... i rocznik po roczniku przeglądałam w poszukiwaniu Antoniego... Rozbieżność dat z innego aktu a rzeczywistą jedyne 7 lat więc średnia przeciętna ilość.. Znalazłam Antoniego , znalazłam jego brata Andrzeja rok później i znów zniknęli... nie mam punktu zaczepienia, nic. Nie wiem skąd jest matka Antoniego i Andrzeja, nie wiem skąd pochodził ich ojciec.. czyli znów trzeba będzie macac po omacku albo czekać aż się "objawią" w genetece... ech.


Idę spać... jutro szkoła. obowiązki... Ciekawe kiedy znów znajdę chwilę...

wtorek, 27 sierpnia 2013

Powstanie Warszawskie -dzień 27

Nie wiem co dokładnie  Giga robiła dnia 27 sierpnia 1944 roku ale odrobinę z tych wydarzeń Babcia
zapisała...
























"...Z mojego opisu wynikałoby, że powstanie to była sielanka. Czas był straszny, domy stały  w płomieniach , samoloty burzyły miasto, trupy były wszędzie. Ale jak człowiek po latach pisze o tych zdarzeniach, to omija wszystkie okropności, zapomina z premedytacją wszystko co budziło zgrozę i strach, rozpacz i bezsilność. I potem wydaje się, że takie sobie opowiadanko.
Któregoś dnia na tym posterunku przeżyłyśmy potężny strach. Bardzo blisko spadł wielki pocisk kolejowy (średnica 1/2-1 metra). Na szczęście  niewypał. Zrobił olbrzymi lej i w nim został. Podmuch zmutł 2 piętrowy domek. Z jego gruzów wynosiliśmy rannychi zasypanych. Jeden był w takim szkou, że trzeba było go przywiązać do nosz.
Na ulicy spotkałyśmy Franka Stanka. On nas poznał. By urzędnikiem tatusia w banku w Pleszewie. Dołączył do naszego oddziału. Spotkał Tatusia po drugiej stronie A. Jerozolimskich. Mieszkał u przyjaciela Jasia Mendyka. Postanowiłyśmy Go odwiedzić, dostałyśmy przepustkę. Doszłyśmy  przy szarówce do przechodniej bramy  na Aleje. Było to jedyne przejście zorganizowane. Do połowy jezdni biegło się  odkryty teren, druga część jezdni wraz z ulicą miała zrobiony tunel z worków z piaskiem. Pełno było szkła i żelastwa, a od BGK(bank) był ostrzał a także od dworca, czyli z dwu stron. Przy przejściu  stał oficer dyżurny i pilnował przechodzenia. Co jakiś czas przepuszczał jedną osobę. Pokłóciłam się z Moniką w jakiej kolejności  pobiegniemy. Każda chciała chronić drugą. Ale huknął na nas oficer i pobiegłyśmy nie myśląc o kolejności. Tatuś mieszkał na Wspólnej  u Jasia Mandyka. Zaskoczyłyśmy  Go zupełnie kiedy weszłyśmy do pustego pokoju. Siedział na krześle  ze spuszczona głową i rękoma zwisającymi po bokach. Na nasz widok zmienił się w normalnego człowieka. Radość była ogromna. ...."

niedziela, 9 czerwca 2013

Jak długo jest pod górkę to czasem...

Piałam o Babci męża co  przeżyła spokojnie życie bez aktu urodzenia. Aktu jak nie było tak nie ma... za to po kilku miesiącach z AP Mława przyszła informacja, że znaleziono akt urodzenia jej ojca, po uiszczeniu  całych 2 zł opłaty otrzymam skan z parafii Sulerzyż. Zbiegło się to z pojawieniem się metryk z tej parafii w Genbazie. Zaczęłam więc szukać... i jakże miło jest siedzieć w majowy wieczór i w zaciszu domowym odnajdywać krok po kroku, pokolenie po pokoleniu kolejnych przodków. W tle kląska słowik... tylko komar co jakiś czas podlatuje zwabiony ciepłem lampki i... tak ukazują się mi Konopczyńscy, Szymańscy, Bramorscy, Gajewscy, Socińscy, Zmianiają się parafie- ale na szczęście i one są już dostępne. Śluby, narodziny dzieci, niestety też śmierci tychże, ale obiektywnie porównując z innymi rodzinami to niewiele dzieci umiera.... Ale trafia się tez na większe tragedie kiedy młoda kobieta zostaje nagle wdową, po roku poślubia wdowca który w tym czasie co ona stracił żonę.... rodzina się rozrasta, komplikuje ... a i niestety kończą się dostępne w skanach roczniki... cóż, nic nie trwa wiecznie.I tak powoli dochodzę do tego etapu poszukiwań że już tylko wizyty w archiwach mi zostają... już niewiele da się online...

niedziela, 26 maja 2013

Impas poszukiwawczy

Od dawna nie pisałam, od dawna nic posuwającego mnie na przód nie znalazłam. Impas na całej linii. Jedynie trawa rośnie jak szalona ale na tym mi za bardzo nie zależy bo kosić trzeba ... wolałabym coś ciekawego do drzewa dopisać. Ale jak tu dopisać jak nic a nic nie mam pomysłu gdzie szukać.
Siedzę nad mapą gdzie zaznaczone mam miejscowości związane z rodziną Dyzmy Ciepielowskiego i Józefy Pejkart. Ich dzieci rodzą się w Łysakowie parafia Czermin blisko Mielca (w Mielcu sprawdzone roczniki -/+ 5 lat - ślubu nie ma, w Czerminie też nie), dalej mamy Bolesław pod Dąbrową Tarnowską, Luszowice gm Radgoszcz, Otfinów, Ciężkowice.
We wszystkich tych miejscach prosiłam o zerknięcie w księgi ślubów przed 1838 (przed urodzeniem Ludwika w Łysakowie). NIc nigdzie nie znaleziono.

U Mormonów znalazłam akt urodzenia siostry Józefy Pajekrt - Barbary z Brzeska. Ale tam tez ani widu ani słychu po Pajkertach czy Ciepielowskich.
Wczoraj wertując internet w poszukiwaniu jakiegoś tropu znalazłam wzmiankę o Marianie Ciepielowskim (imię dość rzadko występujące a w rodzinie był Marian Telesfor), który wsławił się sabotażem w obozie Buchwald gdzie nadzorował prace nad produkcja szczepionki na tyfus. Niemcom dał oszukaną szczepionkę a tę właściwą rozprowadził wśród więźniów.  Był on bratem Władysława Ciepielowskiego którego od jakiegoś czasu szukam tylko wygląda na to że miałam błędne dane odnośnie jego miejsca urodzenia.
Poszukiwania teraz  skierowały mnie więc pod Kolbuszową do Dzikowca (obecnie Stary Dzikowiec). Szkoda że to już poza jurysdykcją Archiwum Diecezjalnego w Tarnowie....

Mam nadzieję że Marian i Władysław okażą sie kuzynami Ludwika.

Nie zmienia to faktu że dalej nie wiem gdzie szukać ślubu Dyzmy... zastanawiam się że może rodziny z zadęciem szlacheckim (na 80 % moi Ciepielowscy sa herbu Gryf) śluby urządzali w reprezentacyjnych miejscach... Tarnów (pobieżnie przejrzany- nie ma , nie ma też aktu urodzenia córki Ludwika i Marii Dattelbaum- Michaliny). Może Dąbrowa Tarnowska, Bochnia, Kolbuszowa albo Rzeszów???
Jakieś skany z Rzeszowa są. Może mi sie poszczęści a jak nie to gdzie dalej? Chyba tylko czekać na łut szczęścia.


sobota, 20 kwietnia 2013

Żonkile

Od kilku dni głowa tkwię w gettach... w Warszawskim Gettcie bo mija 70 rocznica wybuchu powstania w Gettcie... i w Krakowskim bo znalazłam protokoły ze spisu ludności żydowskiej z Krakowa dotyczące siostrzeńców mojej praprababki...  Mam tylko te protokoły.. nie wiem  nic o nich więcej. Nie wiem czy przeżyli.

Czytam dyskusje o Powstaniu w Gettcie. Słysze że nie doceniane, że w cieniu Powstania Warszawskiego.  Sa zakusy aby nazywać je pierwszym Powstaniem Warszawskim.. jakoś te dyskusje są poza mną. Od chwili kiedy, zapewne w szkole, o powstaniu w Gettcie czytałam "Zdążyć przed panem Bogiem", obraz tej tragedii tkwi mi w głowie. Nigdy nie była to bezosobowa tragedia. Może to kwestia domu w jakim się wychowałam, ludzi z jakimi miałam okazję się w życiu spotykać.
Żydzi nie byli dla mnie jakąś tam nacją... mimo, że nigdy kwestia pochodzenia, wyznania  nie padała w kontaktach z przyjaciółmi Babci nie wiem skąd.. pewnie jak to dziecko wychwyciłam to z rozmów dorosłych, nie do końca rozumiejąc o czym mowa, pewne zdania,  które jakoś mnie ukształtowały.
Pamiętam rękę z wytatuowanym numerem... pewnej starszej Pani która spotykałam u Szani czyli przyjaciółki Babci... i pamiętam mgliście próby wytłumaczenia mi co to za cyferki... Pamiętam opowieści Mićków z Dachau...  Może dlatego w dziecięcych fantazjach pojawiała się przyjaciółka Żydówka tuz obok Indianki, Japonki.

Lektury szkolne i potem dorosłe dotyczące wojennej historii Żydów zawsze bardzo mnie poruszały. Ostatnio czytany wywiad z Markiem Edelmanem czy historia Ireny Sendlerowej, opowiadające o tragedii Żydów i nie tylko, zawsze bardzo mnie dotykały... zostawała zawsze we mnie pewnego rodzaju pustka.. wypalona tym ogniem.... bo czułam dosłowny ból...
Jednak to zawsze było lekko obok. Jakby za mgłą.. z racji czasu chyba. Pamiętałam o kolejnych rocznicach wybuchu powstania w Gettcie. Ale ta część historii nie dotyczyła bezpośrednio mnie... więc nie czułam  takiego wzruszenia jak w czasie gdy wyły syreny w rocznice godziny "W"... Powstanie Warszawskie było mi blizsze mentalnie bo  walczyli w nim moi dziadkowie...  Tak było do tego roku....
Jakiś czas temu odkryłam żydowskie pochodzenie mojej praprababki. Ciągle jednak to było odległe. Ona sama zmieniła wyznanie w 1873 roku  i na tym żydowski rozdział sie kończył. W zeszłym tygodniu zobaczyłam twarze siostrzeńców praprababaci i ... dotarła do  mnie myśl że gdyby jednak Maria nie zmieniła wyznania... lub gdyby nie ukryła przed wnuczkami skutecznie swojego pochodzenia byc może poza rodziną Kornblumów w getcie mogłaby znaleźć się też moja Babcia z rodziną. i.... może byłaby wśród tych walczących o godność, o prawo wyboru tego jak zginą...
I ta myśl sprawiła że kiedy włączyłam przedwczoraj koncert z okazji 70 rocznicy wybuchu Powstania w Gettcie poczułam ogromne wzruszenie...  czytając wzmiankę o czytanej modlitwie za zmarłych poczułam żal że nie znam tej modlitwy... i wstyd że nie mam żonkila... Za rok będę miała...

I mam nadzieję że Kornblaumowie przeżyli...

wtorek, 9 kwietnia 2013

Jak się życie splata z .. książką

Przeczytałam z wielką przyjemnością książkę Joanny Olczak-Ronikier "W ogrodzie pamięci" poleconą przez Małgosię Nowaczyk w jej blogu ... książka zachwyciła mnie .. czytałam gdy w tle leciało minimini+ którym zajmowali się moi chłopcy a ja kompletnie odrealniona tkwiłam w XIX wiecznej Warszawie... Zazdrościłam autorce tych pięknych zdjęć tych historii spisanych przez jej Babcie... zaproszeń i listów...
Już wiem czemu przechowuje w pudełku na dnie szafy wszystkie rodzinne zaproszenia na ślub (właśnie kolejne doszło), listy te ważniejsze jeszcze ręcznie pisane przez przyjaciół... trzymam i już... może kiedyś ktoś ucieszy się z takiego znaleziska.

Czytałam piękne opisy życia w tamtych czasach... i oczami wyobraźni widziałam jak na ulicy moi przodkowie mijają się z członkami rodziny Horowitzów.. najśmieszniejsze jest to że część historii splatała się jakby miejscami z z historia moich członków rodziny. Nie na tyle ciasno by nazwiska mi znane pojawiły sie w książce ale miałam nieodparte wrażenie że losy rodziny Horowitzów jakoś są jakby tuz za ścianą... że coś mnie w jakiś sposób łączy z ta rodziną... coś więcej poza znajomością przyjaciółki mojej Ciotki z autorką książki.
Dziś postanowiłam w końcu zająć się rodziną Marii Dattelbaum  i zweryfikować to co pan Dan Hirschberg  rozpisał w swoim opracowaniu  z aktami dostępnymi online... i zaczęłam od ślubu siostry  Marii- Rywki. Otworzyłam zdjęcie z metryką i ... numer wyżej jest związek z Horowitzami ... akt ślubu  Eliasa Jakoba Horowitza z Sarą Ferber... nie wiem czy to z tych Horowitzów ale nazwisko się zgadza a pan młody z Warszawy jest... więc.. jest i związek.. a kto wie może i z czasem jakieś ciekawsze powiązania się trafią... kto wie?

czwartek, 28 marca 2013

W genealogi nie ma nic łatwego- NIGDY!!!

Zajęta poszukiwaniem rodziny Mamy, Ojca i lini po mieczu w rodzinie męża gdzie miałam mało danych wyjściowych. Gdzie musiałam ustalać miejsca zgonu, ślubu, urodzenia... uznałam że "łatwiznę" w postaci rodziny Teściowej po kądzieli zostawię sobie na potem... Od Teściowej dostałam "pakiet startowy" w postaci aktów zgonu jej matki i jej Dziadka matecznego. Mieszkali od powojennych czasów w Żabim Rogu,  W aktach podane są daty, nazwiska, miejsca. Wydawało się że prościzna. Zadzwonić do odpowiedniego USC i wyciągnąć akt. Banał. I tu okazuje się że nic bardziej mylnego.
Zaczęłam od aktu urodzenia pradziadka męża - Wacław Konopczyński urodził w 1909 roku w Kanigówku (dane z aktu zgonu z 1979 roku). Napisałam do Ciechanowa do USC (z dwa lata temu) czy może jeszcze mają te księgi u siebie. Odpisali że przekazali do AP w Mławie. Odłożyłam więc sprawę na półkę czekając az się do Mławy zbierze coś więcej i szczerze zapomniałam ... .
W internecie pojawiły się skany metryk z AP Mława więc stwierdziłam że skoro jest Ciechanów (pod który Kanigówek podlega) to poszukam. Przejrzałam parafię Ciechanów. I nic nie znalazłam... kilka roczników i nic... , data urodzenia grudniowa, może zawiało i do innej parafii było łatwiej dotrzeć. Więc przeszukałam Glinojeck- nic.
Zadzwoniłam do USC w Morągu gdzie przynależał pradziadek męża z prośbą o podanie może numeru aktu urodzenia. Przy okazji dowiedziałam się że niestety kopert dowodowych nie ma bo były na bieżąco palone bo małe Archiwum jest w Urzędzie. Pani podała mi akt urodzenia 110/1909 Ościsłowo.  Niestety takiej parafii nie ma. Ościsłowo podlega pod parafię Sulerzyż... niestety jej już w wersji online nie ma.  Więc czekam na odpowiedź z AP Mława.

Skoro czekam na wyniki z Mławy uznałam że poszukam Babci męża. Zofia urodziła się według danych z aktu zgonu w 1936 roku w Cichawach...  Zadzwoniła do USC Sońsku gdzie teraz należą Cichawy... Pani poinformowała mnie że  przed wojna podlegały pod parafię Klukowo a tej księgi są w USC Świercze.
No to dzwonię do Świerczy. Miły Pan sprawdził dwa roczniki 1936 i 1937 i znalazł... barata Zofii - Mirosława, o którym Teściowa nie wiedziała... sadziłam że może zmarł jako dziecko ale nie. W 1960 wziął ślub (wzmianka przy akcie urodzenia).

Zadzwoniłam do Teściowej czy może coś wie więcej bo kołatało mi się w pamięci że Babcia wspominała że była chrzczona w Łopacinie.  Teściowa potwierdziła, ze tak jej Matka twierdziła i że chrzczona była jako ok dwuletnie dziecko i był problem z data urodzenia... więc nie wiem teraz czy 1936 to ta data właściwa czy ta data chrztu... ale tak czy inaczej trzeba szukać od 1936 w górę...
Dzwonię do USC w Morągu z nadzieją że może podadzą tak jak w przypadku jej ojca numer aktu... a tu nic... po akcie nie ma śladu, wzmianki, nic. Dziwne bo brała w tym USC ślub, miała wystawiany dowód osobisty, była zameldowana i ani w USC ani w wydziale dowodów osobistych ani w ewidencji ludności nie ma tego dokumentu (w kopercie dowodowej tez nie).

Dziś spróbuję uprosić panią z USC w gminie Sońsk żeby może poszukała w innych rocznikach... ale jak nie tam to gdzie? Sochocin, Nowe Miasto...  Będę szukać. Jest jeszcze jeden ślad... podobno Babcia męża była chrzczona razem z kimś z rodzeństwa...  dwa akty na to samo nazwisko trudniej przeoczyć.

Już nigdy nie uznam że coś jest "prościzną" genealogiczną...

niedziela, 24 marca 2013

Dzieci Marii i Ludwika

 Maria i Ludwik mieli dzieci podobno 14-15 ja jak narzazie mam udokumentowaną  jakkolwiek dziesiątkę z nich.
Ludwik jako c.k. urzędnik  skarbowy, lub urzędnik związany z koleją... podróżował wraz z całą rodziną po całej obecnej południowej Polsce.
Kiedy brał ślub pracował w rejonie obecnego Bielska-białej... najdalej ja na razie znalazłam jego rodzinę w Bieszczadach...
Niestety znalezienie większości aktów urodzenia jego dzieci to będzie czysty przypadek bo  chrzty dzieci odbywały się często kilka miesięcy po urodzeniu a co czasem oznaczały  że już w innym miejscu i niestety muszę jedynie opierać swoje informacje o akty zgonu, lub zapisy ze spisu ludności mieszkańców Krakowa z 1900 roku.

 Ślub Marii i Ludwika odbył się 17 sierpnia 1874 roku w kościele Wszystkich Świętych w Krakowie.
Pierwsze "udokumentowane" dziecko to Zofia .

Zofia Ciepielowska urodziła się 01.06.1877 roku w Modlicy pod Krakowem. Dane mam ze spisu ludności. W  AN Kraków nie znaleziono jej aktu urodzenia... 
Zofia wyszła za mąż za profesora gimnazjum Ignacego Korcyla. Uczył w gimnazjum św. Anny na Groblach, w wyższym Gimnazjum w Kołomyi, W gimnazjum w Jaśle, w gimnazjum we Lwowie.
W 1900 roku urodził się w Krakowie ich syn Lucjan.
Wzmianki o Lucjanie znalazłam w książkach telefonicznych z 1938 roku gdzie pojawia się Lucjan Korcyl , tłumacz przysięgły z francuskiego, zamieszkały w Katowicach- prawdopodobnie jest to ten właśnie Lucjan bo w rodzinnych przekazach została pamięć o tym że przebywał w Katowicach.
W związku z tym że pojawiły się w sieci skany metryk z Krakowa mam nadzieję na odnalezienie aktu ślubu Zofii i Ignacego. Obstawiam Kraków bo w tym czasie w Krakowie rodzili się najmłodsi bracia Zofii...
Niestety nie znam miejsca pochówku  Zofii i jej męża... ale to odnosi się do większości tej rodziny.

Kolejny był Zenon. według spisu ludności  urodzony 23.października 1878, niestety ie wiem gdzie.
O Zenonie wiem bardzo mało... w  wykazie osób wysiedlonych z Galicji i Bukowiny z 1914/15 pojawia się Zenon Ciepielowski  kierownik kopalni nafty Tomaszówka. Od siostry mojej Babci wiem że zmarł gdzieś w zakładzie dla osób chorych psychicznie. Nie wiem czy to był zakład (sanatorium) czy szpital. Wiem jedynie że gdzieś w okolicach Lublina i że komuś z rodziny udało się to kiedyś ustalić.  Obdzwoniłam wszystkie zakłady i szpitale działające przed 1939 rokiem i niestety wszystko prowadzi do Chełma. A tam niestety moje listy zarówno do szpitala jak i do USC pozostały bez odpowiedzi.

Stefania Ciepielowska (Funia) urodzona 01. września 1880 w Wieliczce (dane z aktu zgonu i spisu ludności). Niestety w AN w Krakowie nie ma tego aktu... Pozostaje albo wyprawa do parafii albo do Archiwum Diecezjalnego... Funia zmarła bezdzietnie ale w otoczeniu rodziny  w 1965 roku w Komorowie pod Warszawą. Pochowana jest z trojgiem rodzeństwa i bratową na cmentarzu w Pruszkowie- Żbikowie.

Potem jest kilka lat przerwy i tu możliwe jest że np urodziły się bliźniaczki Maria i Matylda które zmarły w wieku 1,5 roku... a może jakieś inne dziecko.... jak na razie nie trafiłam na ślad gdzie i kiedy mogło przyjść na świat ale 7 lat przerwy jest "podejrzane".

Jadwiga Ciepielowska  urodziła się 15 grudnia 1887 roku w ... no i mam problem gdzie. W spisie jest coś na kształt Lutowiska napisane w nawiasie "Lisko" co może oznacza Lesko... jeszcze nie szukałam w Lesku tego aktu ale trzeba będzie... .
Jadwiga poślubia znanego adwokata Stanisława Szurleja który był obrońcą w znanym procesie brzeskim.
w 1909 roku rodzi się ich córka Stefania Jadwiga Szurlej  która  w 1938 roku wychodzi za Adama Kossowskiego  utalentowanego malarza...

Czesław Ciepielowski rodzi się i umiera w 1889 roku w Jaśle. (informacja dzięki opracowaniom pana Mieczysława Maziarskiego dotyczących Jasła, niestety aktu brak w AP- dziury rocznikowe.)

Karol Kazimierz przychodzi na świat  15. lipca 1890 roku w Jaśle.  (ten akt urodzenia mam). Z informacji uzyskanych  drogą opowieści rodzinnej Karol umiera w wieku ok 14 lat na skutek zapalanie wyrostka robaczkowego. Być może w Krakowie- zleciłam kwerendę.

Helena Ludwika Ciepielowska urodziła się 25 sierpnia 1892 roku w Sanoku.  Ochrzczona została dopiero w drugi dzień Bożego Narodzenia... . (Panie w AP Sanok znalazły  choć miały już się poddać przypomniały sobie ze jest druga księga z tego rocznika- bardzo im dziękuję).  Helena w 1920 roku w Poznaniu poślubia Stanisława Wilczkiewicza  a trzy lata później w Poznaniu jako druga z kolei rodzi się moja Babcia - Giga.
Rodzą się jeszcze dwie dziewczynki. Cała rodzina przenosi się do Jarocina gdzie Stanisław zostaje dyrektorem Komunalnej  Kasy Oszczędnościowej.
Helena zapada na ciężką anginę która niszczy jej zastawki. Helena musi leżeć w łóżku, nie może się denerwować, w domu nie wolno trzaskać drzwiami aby nie doszło do nagłego wzrostu ciśnienia krwi co mogłoby zakończyć się tragicznie... w Wielki Piątek , 7 kwietnia 1939 roku Helena umiera.

Michalina Halina Ciepielowska przychodzi na świat ( 29 września 1895 lub 02 lutego 1895) w Tarnowie.. niestety tej informacji nigdzie nie jestem w stanie potwierdzić... mimo dobrych chęci dyrektora AD w Tarnowie nie udał się odnaleźć jej aktu urodzenia mimo że przeszukane było kilka potencjalnych parafii. Kilka roczników. Nic. Pozostaje mi jedynie zawierzyć danym ze spisu ludności z 1900 roku gdzie podana jest data 29 września, lub danym z nekrologu (02 lutego 1895).
Michalina wyemigrowała do USA. Pojawia się na listach załogowych.
Umiera 19 marca 1992 roku w Lakewood, w domu spokojnej starości.
Pochowana jest w Pruszkowie- Żbikowie.

Józef Ciepielowski urodził się  21 lipca 1897 w Krakowie. Ochrzczony w kościele św. Szczepana.
należał do 1 Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej, wcześniej związany z Legionami. 
 Ożenił się z Wandą Ilnicką. Zamieszkali w Komorowie pod Warszawą.  Mieli dwoje dzieci...  Józef zmarł w 1977 roku w Nadarzynie, jego żona która była dla mnie jedyna prababcią choć cioteczną zmarła w 2000 roku. Oboje pochowani są w Pruszkowie - Żbikowie... 

Jerzy Marian Ciepielowski urodził się 07 grudnia 1899 roku w Krakowie. Poszedł w ślady starszego brata i wstąpił do wojska. Był redaktorem pisma "Żołnierz Wielkopolski", prowadził audycje radiowe. 
Poślubił starszą od siebie śpiewaczkę operową Aleksandrę Szafrańską. Wyemigrowali do Londynu. Gdzie zmarli i zostali pochowani na cmentarzu Municipal Cemetery North Sheen Middlesex England. 

To wszyscy których znalazłam ... Babcia wspominała jeszcze o Ludwice i o jednym Chłopcu którego imienia nie była pewna...  może kiedyś trafię... i zwrócę mu imię i pamięć. 

Teraz czeka mnie wyzwanie. Rodzeństwo Ludwika i Marii. z Marią jest łatwo bo rodzina krakowskich Żydów nie przemieszcza się zbytnio... za to rodzina Ludwika... ech znów ganiają po okolicy... i znów będę się miotać...



środa, 20 marca 2013

Siła internetu




Nie byłam w Londynie, nie maiłam okazji a tu proszę trochę poszperałam i  mam zdjęcie grobu brata prababki Jerzego Ciepielowskiego i Aleksandry Szafrańskiej







rodzina... co mi wolno

Po dzisiejszym niezbyt miły telefonie od dalszej krewnej (choć ona jest spowinowacona) zastanawiam się co mi jako "rodzinnemu kronikarzowi" wolno.
Nazwisko nie jest własnością jednej osoby bo... zwyczajnie dotyczy wielu i tych obecnych i tych z przeszłości... więc nie naruszam niczyjej własności...
Staram się nie pisać źle o nikim .. a jeśli poruszam tematy kontrowersyjne cóż.. nie oceniam zachowań przodków bo nie żyłam ich życiem nie wiem jakie decyzje podejmowali.  Ale jeśli ich właściwe lub nie decyzje zaważyły na losach historii rodziny to warto pamiętać o tych wydarzeniach... jak o przestroga, wyjaśnienie lub jako anegdotę i tyle...
 Są w rodzinie osoby o których trudno napisać dobrze.. np. o Babci mojego ojca... Tekli no jakoś nie znam  żadnej historii która nie stawałby jej w swym świetle... więc czekam  że może w rodzinnej pamięci ktoś wyszuka jakieś inne wspomnie i poza tymi nieprzychylnymi historiami dla równowagi napiszę coś dobrego... póki co czekam...
Opowieści teraźniejsze stara się napisać tak by osoby o których piszę były trochę incognito. One wiedza że to o nich ale osoby postronne... nie poznają z imienia i nazwiska bohatera...
Nie zawsze to się uda idealnie.

W rodzinach dużych jest pewien problem ... kilka rodzin wywodzi się od wspólnego przodka. I niestety musimy się tym przodkiem dzielić.. Nie można go sobie zabrać na własności schować w mrokach niepamięci.
Nasza rodzinna historia to nasz spuścizna, nasz spadek po tych którzy odeszli... szkoda go stracić dla zasady "nie bo nie".
W rodzinie Ciepielowskich było 14 dzieci (10 udokumentowanych jak na razie)  i tylko z dwojga tego rodzeństwa rozwinęły się dalsze gałęzie.. (niezamężne panny, bezdzietne małżeństwa).

Dane starsze niż 100 lat są ogólnie dostępne w archiwach... ochrona danych osobowych nie dotyczy osób zmarłych... I w związku z tym historią Ciepielowskich, de Laurans, Dąbrowskich, Wilczkiewiczów, Szczurów, Dattelbaumów, Januszków, Pejkartów, Jurkiewiczów, Jachów, Wittlingerów, Krajników, Góreckich, Gosów itd. może zająć się każdy kto ma ochotę...


Najśmieszniejsze jest to że z  pokolenia mojej prababki  poznałam tylko jedną osobę... i o niej wiem najmniej. Mimo że pamiętam jak wyglądała i jak smakował agrest z jej ogrodu...  Chciałam wczoraj tylko uzupełnić dane o niej bo zwyczajnie wstyd tak nic nie wiedzieć... a że weszła do rodziny nie chciałam danych innych niż datę i miejsce ślubu (gdzie i kiedy stała się członkiem rodziny) i gdzie i kiedy się urodziła ... Gdyby była wola córki pewnie dowiedziałbym się więcej... ale jest jakaś tajemnica i dowiedziałam się jedynie gdzie się urodziła...
Jedynie to ... szanuję wolę żyjących... Mam nie szukać o jej rodzinie nic. nie będę - zresztą teren obecnej Rosji  to zbyt trudne zadanie..
Jednak reszta rodziny jest elementem wspólnym... Jest taka jaka jest. Zdaje sobie sprawę że dla wielu osób świadomość żydowskiego pochodzenia może być problematyczna ale to nie ja kreuje historię.. ja tylko wydobywam z archiwów dokumenty które dokumentują fakty.. . Równie dobrze mogłabym znaleźć grekokatolików, prawosławnych bo Małopolska i Podkarpacie skąd rodzina się wywodzi to był tygiel kulturowy, narodowościowy...  A przodków sobie nie wybieramy... i nie ma co tego ukrywać zwłaszcza, że w latach '20 był to fakt ogólnie znany w rodzinie bo nazwisko panieńskie praprababki funkcjonuje w dokumentach jej dzieci... dopiero wojna zmusiła rodzinę do wymazania tego nazwiska... nie ze wstydu ale dla zwykłego bezpieczeństwa... To teraz w ludziach jest jakiś irracjonalne zawstydzenie pochodzeniem żydowskim... Dla mnie jest to powód do dumy i powód by poznać odmienną kulturę, zwyczaje by móc wiedzieć jak wyglądały realia życia moich przodków...
Bo drzewo genealogiczne to tylko szkielet... który ubieram w stroje, zwyczaje, kontekst historyczny... Szkoda że jedna rodzina zostanie tylko szkieletem... bez życia , bez barw...

Ale na szczęście są inne gałęzie rodziny z miłosnymi historiami, zagadkami, z mrocznymi tajemnicami do odkrycia i z wspaniałymi kartami w historii Polski...
 

wtorek, 19 marca 2013

Stefania Kossowska

 Nie lubię "plagiatować" ale tym razem pozwole sobie na takie lenistwo i zacytuje w całości artykuł znaleziony przypadkiem... na stronie http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=64225 

Mam nadzieję że autor nie pogniewa się na mnie :-)

 

 

Stefania Kossowska. Niezłomna Stefanides

Urodziłam się we właściwym czasie, bo całe moje dzieciństwo i młodość przeżyłam w dwudziestoleciu niepodległej Polski… To był czas ogólnej euforii, właściwie mogę powiedzieć, szczęścia – wspominała Stefania Kossowska. Pisarka – mistrzyni literackich miniatur, redaktor i publicystka „niezłomnej” antykomunistycznej emigracji.


Piotr Lisiewicz
Niezłomna Stefanides

Po 1 września 1939 r. służąca spakowała walizkę adwokata Stanisława Szurleja, do której włożyła miód, który lubił jeść na śniadanie, oraz srebrne lisy jego żony. Mecenas wybierał się na rozprawę do Lublina. Zabrał ze sobą żonę i córkę Stefanię. Miód rozlał się na lisy, a rozprawa nie odbyła się, bo skończyła się niepodległa Polska.
„Urodziłam się we właściwym czasie, bo całe moje dzieciństwo i młodość przeżyłam w dwudziestoleciu niepodległej Polski… To był czas ogólnej euforii, właściwie mogę powiedzieć, szczęścia” – wspominała Stefania Kossowska. Pisarka – mistrzyni literackich miniatur, redaktor i publicystka „niezłomnej” antykomunistycznej emigracji, resztę życia poświęciła temu, by idea niepodległej Polski przetrwała w polskiej myśli i kulturze.
W Warszawie wpisano ją za to do „czarnej księgi cenzury”. Do PRL ani III RP nie przyjechała nigdy. „To jest w moim pojęciu wyraz mojego przywiązania do kraju, że ja go chcę zachować w mojej pamięci takim, jaki był” – tłumaczyła.
Szczupak i wino Kornela Makuszyńskiego
Stefania Kossowska urodziła się 23 września 1909 r. we Lwowie. „Złodzieje, oszuści, defraudanci” – tak opisywała ludzi, którzy w dzieciństwie bywali w jej rodzinnym domu. Jego częścią była bowiem kancelaria ojca, wybitnego adwokata.
Najbliższymi przyjaciółmi ojca byli pisarze Kornel Makuszyński i Adolf Nowaczyński. Miała więc jako dziecko kontakt z klasykiem dziecięcej literatury. „Serwus Stefanides” – zwracał się do niej. Zapamiętała obyczaje kulinarne i trunkowe autora „Awantury o Basię”. „Ile razy przychodził Makuszyński do moich rodziców, czekał na niego Chambertin, który specjalnie lubił” – wspominała w londyńskich „Wiadomościach”. „Gdy tylko wino się zjawiło, tak się zręcznie zakręcał, że jedna butelka nie wiadomo kiedy znajdowała się pod jego krzesłem, aby wyłączne prawo do niej było zabezpieczone. Raz zauważył, że widzę jego manewry i bezwstydnym mrugnięciem porozumienia zrobił ze mnie wspólnika”. Dzięki temu pozyskała wartościową życiowo wiedzę: „Nie miałam wtedy jeszcze tego głębokiego szacunku dla burgunda, jakiego nauczyło mnie życie, ale myślę, że Makuszyńskiemu zawdzięczam pierwszy krok do wtajemniczenia”.
Kiedy indziej ojciec od wdzięcznego klienta dostał żywą rybę: szczupaka-kolosa. „Nie wiedząc, co z nim zrobić, posłał go Kornelowi, o którym było wiadomo, że go nie zmarnuje” – wspominała. Ten nie tylko że uporał się z uśmierceniem i zjedzeniem ryby, ale jeszcze poświęcił jej felieton w „Kurierze Warszawskim”.
Ojcu, związanemu z endecją, wiele czasu zajmowały sprawy polityczne. Był obrońcą Wojciecha Korfantego, Stanisława Mackiewicza, Stanisława Strońskiego, a także Wincentego Witosa w procesie brzeskim. Wspominała, jak przywiózł Witosa do ich domu, gdy został on zwolniony z więzienia.
Z kolei matka, Jadwiga z Ciepielskich, miała talent muzyczny. „W młodości miała bardzo piękny głos i namawiali ją, żeby poświęciła się operze, ale nie zrobiła tego” – pisała. Przyjaźniła się ze śpiewaczką Stanisławą Szymanowską, siostrą Karola, i całą rodziną Szymanowskich.
Dmowski i Goldfarb w jednej kancelarii
„Czytałam od najwcześniejszego dzieciństwa bez przerwy… Nie pamiętam prezentów innych poza książkami. Może tam kiedyś jakąś lalkę dostałam” – mówiła w filmie zrealizowanym w 1996 r. dla TVP, z którego spisana opowieść ukazała się w 2006 r. w specjalnym numerze pisma „Archiwum Emigracji” (Zeszyt 1–2), poświęconego jej osobie. „Przeczytałam »Quo vadis«. Mogłam wtedy mieć dziewięć lat czy osiem, nie wiem, coś takiego… Pomyślałam sobie, że już więcej w życiu nie mogę równego przeżycia oczekiwać” – wspominała jedną z pierwszych lektur.
Uczyła się w Gimnazjum Rzepeckiej w Poznaniu oraz w Gimnazjum im. Słowackiego w Warszawie, która stała się najważniejszym miastem jej młodości. Wspominała wybitnych przedwojennych nauczycieli – historyka prof. Henryka Paszkiewicza, prof. Ignacego Wieniewskiego
– tłumacza „Iliady” – czy księdza Edwarda Szwejnica.
Czytanie wierszy Skamandrytów było w jej pokoleniu sięganiem po obrazoburczy owoc zakazany. „Nasza pensjonarska miłość do Wierzyńskiego była w pełni platoniczna. Gdyśmy sobie w czasie lekcji wyrywały pod ławkami jego »Wiosnę i wino« czy »Wróble na dachu«, zdaje się, że żadna z nas nie wiedziała, jak autor tych wierszy wygląda, a nawet ile ma lat. Pierwszy raz zobaczyłam Wierzyńskiego, gdy moja przyjaciółka, Halina, wychodziła za niego za mąż – więc już było za późno” – żartowała po latach na wieczorze poety.
Ojciec był endekiem, jednak w domu obok narodowego „Prosto z mostu” były także skamandryckie „Wiadomości Literackie”. Partyjnym kolegom narażał się, zatrudniając wśród współpracowników Żydów. „W kancelarii ojca za ścianą mijało się dwóch aplikantów, jeden nazywał się Dmowski, drugi Goldfarb. A wiekowy stryj-kanonik, wielbiciel poezji, zdolny cale poematy cytować z pamięci, swój list z dalekiej prowincji rozpoczynał krzyżykiem, reszta zaś była o Tuwimie, właśnie z zachwytem odkrytym” – opowiadała.
Urodziłam się we właściwym czasie
W gimnazjum myślała o tym, by pójść na studia na medycynę, ale w końcu, idąc śladami ojca, zdecydowała się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Przez jeden semestr studiowała też język francuski w Lozannie. Nie skończyła studiów, wciągnęło ją pisanie. Pierwszą praktykę odbyła w piśmie „Bluszcz”. Było to najstarsze polskie pismo kobiece, z XIX-wieczną tradycją. „Byłam oczywiście taką dziewczynką do posyłek, bo tam robiłam herbatę, ale mogłam widzieć, jak się pracuje” – wspominała.
Potem jako sprawozdawca sądowy i reporter współpracowała z „Wieczorem Warszawskim” i „ABC”, teksty podpisując panieńskim nazwiskiem Stefania Szurlejówna. Pierwszym poważnym tytułem było endeckie „Prosto z mostu” Stanisława Piaseckiego, do którego skierowały ją „wszystkie związki przynależności, tradycji i przyjaźni”. Projekt powstania pisma omawiany był w ich domu, miało ono konkurować z „Wiadomościami Literackimi” Grydzewskiego. Robiła wywiady z pisarzami i twórcami kultury – m.in. Marią Kuncewiczową, Zofią Nałkowską, Karolem Szymanowskim, Michałem Choromańskim czy Piotrem Perkowskim. Pisała też recenzje książek, reportaże i krótkie opowiadania, z których wiele zyskało uznanie. Reportaż „Dwa Wilna” Stanisław Cat-Mackiewicz przedrukował w wileńskim „Słowie”, w cyklu „Najlepszy artykuł tygodnia w prasie polskiej”.
Hitler, Beck i romans na Sycylii
W 1938 r. wyjechała jako korespondent „Prosto z mostu” i codziennych pism endeckich do Rzymu. Na Wielkanoc odbywała się tam kanonizacja nowego polskiego świętego – Andrzeja Boboli. Do Rzymu przyjechał minister Józef Beck, a po nim… Adolf Hitler.
Niesamowity nastrój tamtych dni wspominała: „Przerzucałam się w swych opisach z Bazyliki św. Piotra, gdzie oklaski zrywały się trzepotem tysięcy rąk na widok niesionego w lektyce papieża, do przygód polskich pielgrzymów… A tymczasem ulice obrastały we wspaniałe dekoracje, jakimi Rzym miał witać Hitlera. Orły rzymskie zaludniły Via del Impero, a nowe kolumny i ozdoby, podrobione mistrzowsko, jak to tylko Włosi umieją zrobić, na spatynowany marmur, zmieniały miasto z dnia na dzień”. Przy okazji wizyty Becka była w Palazzo Venezia na przyjęciu u Mussoliniego.
Do Rzymu przyjechali w tym samym czasie Mieczysław Grydzewski i Adolf Nowaczyński. Ten ostatni, choć znany z ostrych politycznych felietonów w prasie endeckiej, pisał także do „Wiadomości Literackich”. Grydzewski zaprosił Nowaczyńskiego, a z nim Stefanię do restauracji. Zaproponował jej napisanie reportażu do „Wiadomości Literackich” z wizyty Hitlera, co było dla młodej autorki niebywałym awansem. Nowaczyński śmiał się, że Piaseckiego w tej sprawie udobrucha. Nie zgodziła się, reportaż zamieściła w „Prosto z mostu”.
Opisując Włochy, trafiła na Sycylię, do Palermo i pięknej miejscowości Taormina. Był tam akurat znajomy Stefanii – malarz Józef Natanson, który mieszkał w Paryżu, a zarobkowo obwoził po Sycylii wycieczki. W Taorminie poznał ją ze swoim kolegą malarzem – Adamem Kossowskim, asystentem na Akademii Sztuk Pięknych.
„Wspólnie jeździliśmy po Włoszech… Byliśmy w Asyżu dłuższy czas – dwa tygodnie. I w końcu we Florencji na Ponte Vecchio postanowiliśmy się pobrać” – wspominała finał romantycznej podróży. Przy jej relacjach z Włoch w „Prosto z mostu” pojawiły się rysunki jej przyszłego męża.
Pobrali się w końcu 1938 r. Ślub ku zaskoczeniu przyjaciół nie odbył się w Warszawie, a w miejscowości Okrzeja, w kościele, który malowidłami ozdabiał Kossowski.
Dekorator Berii i stracone rocznice ślubu
„Człowiek nie bardzo wierzył, że to jest wojna, i że ona potrwa, i że coś wielkiego się stało” – wspominała 1 września 1939 r. Po pierwszym bombardowaniu ojciec, który miał wyznaczoną rozprawę w Lublinie, postanowił tam pojechać. Zabrał ze sobą akta sprawy. Wybrała się tam razem z nim i matką. Do Lublina nigdy nie dojechali. Przez Rumunię i Francję dotarli do Wielkiej Brytanii.
Tymczasem Adama aresztowali sowieci. Trafił, podobnie jak brat, do łagru. On przeżył, brat nie. Dostał wyrok pięciu lat obozu. Uratowała go umiejętność malowania. Strażnicy przynosili mu zdjęcia swoich rodzin i kazali na ich podstawie rysować portrety bliskich. Pewnego razu dostarczono mu kredki oraz tektury i kazano ozdabiać kolejowy wagon. Zrobił piękne dekoracje, za co dostał obozowy rarytas – puszkę kompotu z gruszek. Jak się okazało, w wagonie tym wydany miał być obiad dla Berii.
Po uwolnieniu ciężko chory przeszedł z armią Andersa szlak do Iranu i Palestyny, skąd odesłano go na leczenie do Wielkiej Brytanii. Tam spotkał się ze Stefanią. Przez jego wywózkę nie zdążyli spędzić ze sobą nawet pierwszej rocznicy ślubu, za to teraz spędzili czwartą…
Choroba długo jeszcze dawała o sobie znać. „Minęło jednak kilka lat zanim mógł malować i jeszcze kilka, nim zdobył sławę wybitnego rzeźbiarza” – pisał w „Archiwum Emigracji” Mirosław Supruniuk. W czasie, gdy Adam siedział w łagrze, Stefania z obawy o niego publikowała teksty pod panieńskim nazwiskiem, m.in. w „Wiadomościach Polskich”, „Polsce Walczącej” i „Dzienniku Polskim”. Pracowała też jako referent literacki w wojennym Ministerstwie Informacji.
W Londynie zamieszkali w pensjonacie, gdzie każdy miał swój pokój, a obsługa i kuchnia były wspólne. Jednym z sąsiadów był poeta Stanisław Baliński. „Pamiętam, jak siedział z kocem na plecach na schodach, którymi wszyscy chodzili tam i z powrotem na górę, i pisał swój piękny »Poranek warszawski«” – wspominała.
Tuwim – polityczny idiota, Słonimski – bezpieczny bohater
„Tuwim, polityczny idiota, był zaczarowany komunizmem i Rosją. Pisał pięknie po polsku, to wszystko, co mogę powiedzieć o Tuwimie, polskim patriocie. Słonimski to z kolei, według mnie, »bezpieczny bohater«, który tak się ustawia, żeby niczym nie ryzykować” – tak opisywała powojenną postawę obu literatów w czasach PRL w wywiadzie dla „Kultury Niezależnej” z 1989 r. (nr 50).
Szczególnie surowo oceniała zachowanie zaraz po wojnie tego drugiego, notabene mentora Adama Michnika: „Pozostał w Londynie jako dyrektor reżymowego Instytutu Kultury Polskiej, później uciekł stąd na parę lat do UNESCO i wrócił do Polski dopiero po śmierci Stalina, kiedy już mu nic w Polsce nie groziło. Stał się w kraju bohaterem młodzieży, znanym opozycjonistą i jako opozycjonistę podejmowano go po latach w Londynie”.
Sama Kossowska po wojnie została sztandarową postacią emigracji „niezłomnej”, wykpiwanej przez reżimowe media w PRL, ale także opozycjonistów pragnących reformować socjalizm. „Jesteśmy na emigracji nie dlatego, że nam się za granicą klimat więcej podoba, tylko dlatego, że nam się nie podoba obca okupacja i jej rządy w kraju” – pisała w londyńskich „Wiadomościach” redagowanych przez Grydzewskiego, których została stałym współpracownikiem. Prowadziła w nich rubrykę „W Londynie”, podpisywaną pseudonimem Big Ben. Pisała w niej o londyńskiej architekturze, historii i zwyczajach.
Jej współpraca z Radiem Wolna Europa rozpoczęła się, gdy ogłosiło ono konkurs na esej „Dlaczego nie wracam do kraju?”. Zwyciężyła. Zapewniło jej to stałą współpracę z rozgłośnią. Oraz miejsce w „czarnej księdze cenzury” w PRL.
Była zwolenniczką twardej, niepodległościowej linii wyznaczonej przez Grydzewskiego, a po jego śmierci jej strażniczką. Krytykowała tych, którzy od niej odchodzili. „Powrót Cata Mackiewicza to sprawa jego ambicji politycznych — zrobiono go tu na emigracji premierem, ale nikt tej nominacji nie brał poważnie. Mackiewicz tak się nadawał na premiera, jak… Szkoda słów”. I inna podobna opinia: „Kuncewiczowa jest z tych, co to są zawsze z każdym rządem. Chciała wrócić do swojego domu w Kazimierzu, chciała żyć wygodnie, jeździć za granicę, dostawać nagrody”.
Przeciwstawiała ich postawie tych, którzy nie poszli na ustępstwa: „Byli wśród nas ludzie, którzy po prostu nie mogli fizycznie znieść izolacji od swego kraju. Taki był Zygmunt Nowakowski, taki był Adam Ciołkosz – oni aż do końca nie mogli sobie znaleźć w Anglii miejsca, żyli tu jak na Marsie, ale byli twardzi, nie wrócili”.
Gdy w Londynie powstał pomysł odsłonięcia pomnika katyńskiego, protestowała przeciwko temu, że nie ma na nim informacji o sprawcach zbrodni. „Więc jaki byłby cel dzisiaj takiego półprawdziwego pomnika? Łatwo mogłoby się zdarzyć, że wdowy, rodziny, koledzy ofiar Katynia i delegacje niepodległościowych organizacji spotkałyby się pod pomnikiem z delegacją reżymu warszawskiego, a może nawet sowieckiej ambasady” – pisała w „Tygodniu Polskim” 19 lutego 1972 r.
Klarowna, bezpretensjonalna, nieprzekupna
Od 1969 r. redagowała londyńskie „Wiadomości” na przemian z Michałem Chmielowcem w zastępstwie ciężko chorego Grydzewskiego. Po śmierci Chmielowca w 1974 r. przejęła całkowicie redagowanie pisma.
„Przyznaję się, że książka ma ciężki grzech wobec mody dzisiejszych czasów: jest czarującą lekturą, która sprawia czytelnikowi przyjemność, ale może i to państwo wybaczą i poprą moją kandydaturę” – mówiła o książce Zdzisława Czermańskiego „Kolorowi ludzie” i zdanie to wiele mówi o jej własnym stylu i warsztacie krytyka.
Nazywano ją mistrzynią literackich miniatur. Jej wspomnienie o Grydzewskim było tego stylu znakomitym przykładem. Jak pisała, niektóre anegdoty o roztargnieniu redaktora skupionego tylko na „Wiadomościach” mogłyby być sprzedane jako „gagi” filmowe. Gdy potrącił go na pasach samochód, Grydzewski zerwał się i zaczął przepraszać przerażonego kierowcę i pytać, czy przypadkiem nie uszkodził mu auta, oraz zapewniać, że może pokryć ewentualne szkody. Z kolei w Szwajcarii uprzedzająco grzeczny redaktor podał przez okno wysiadającemu podróżnemu walizki stojące w korytarzu. Jak się potem okazało, należały do innych pasażerów.
Gdy w jednym z południowych krajów Grydzewskiego pogryzły komary, kupił w aptece świecę do ich odstraszania. Na drugi dzień wrócił ze skargą, że świeca nie pomogła, choć cały się nią natarł.
Z kolei jadąc w podlondyńskiej kolejce, zwykł on robić korektę tekstów. Zajęty tym bez reszty zbywał zagadującego go współpasażera tłumaczeniem, że nie rozumie po angielsku. Dopiero po dłuższej chwili doszły do jego świadomości słowa: „Panie redaktorze, przecież ja cały czas mówię po polsku. Jestem zecerem z pana drukarni”.
„Klarowna, bezpretensjonalna, nieprzekupna publicystyka Kossowskiej” – oceniał ją pisarz Tadeusz Nowakowski, chwaląc ją za to, jak „przypalantowała” „dwóm ignorantom, beniaminkom nadwiślańskiego Ubekistanu”. Także krytyk Jan Fryling zwracał uwagę na związek między jej stylem pisania a wyznawanymi wartościami: „Nie każdy dostał od losu, jak pani Kossowska, styl własny, jasny i bogaty, słownik bardzo zasobny a oszczędny, instynkt diagnosty, pozwalający jej odgadnąć, gdzie źródło zła czy dobra”. Na emigracji ukazały się wybory jej opowiadań, felietonów i wspomnień: „Jak cię widzę, tak cię piszę”, „Mieszkam w Londynie”, „Galeria przodków”, „Przyjaciele i znajomi”.
Fryling pisał o nich „Nieraz myślę o tym, jak bardzo wzbogaciłaby się nasza wiedza o Wielkiej Emigracji, gdybyśmy wiedzieli, jak wyglądał dzień i otoczenie takich jak Mickiewicz i Słowacki, Lelewel i Czartoryski, jakie bardziej ziemskie sprawy toczyły się, gdy spod chmur dolatywał szczęk oręża”.
Aktualność niebezpiecznie szybko się starzeje
Jako redaktor „Wiadomości” broniła ich przed reformatorami, którzy chcieli zmienić ich linię programową. Gdy zarzucano jej, że są one głosem odchodzącego pokolenia, odpowiadała: „No to co?”. I dodawała, że odchodzące pokolenie ma prawo „mieć pismo, jakie mu się podoba, bez robienia ustępstw”.
Starała się ustalić, co takiego wartościowego jest we współczesności, że wynoszona jest na piedestał. „Kultura to dorobek ludzkości, składany przez wieki, warstwa po warstwie. Dzieła Homera i Tołstoja, Balzaka i Szekspira, Monteverdiego i Beethovena, Skopasa i Cezanne’a – należą do przeszłości; wszystkie książki poświęcone historii i sztuce to »zwrot ku przeszłości«” – pisała („Wiadomości”, 1971, nr 41). I pytała: „Cóż nasza teraźniejszość może temu przeciwstawić? […] Aktualność niebezpiecznie szybko się starzeje”.
Jeden ze szkiców poświęciła książce brytyjskiego pisarza Philipa Gibbsa „Wolność nie ma ceny”. Powieść pokazywała prawdę o krzywdach Polski – zbrodniach Niemców i Rosjan, Katyniu, Powstaniu Warszawskim, Jałcie. Pisała o autorze: „Nawet gdyby nie było wiadomo, do jakiego pokolenia należy Gibbs, ukazałoby to szlachetny liberalizm, który zrodzony w XIX w. dogorywał od pierwszej wojny, by zginąć gwałtowną śmiercią za naszych czasów”.
W tym „niewspółczesnym” systemie wartości mieściło się „współczucie dla uciśnionych, podziw dla dzielnych, tolerancja dla wrogów i zrozumienie dla wszystkich, te anachroniczne uczucia, które dzisiaj jeszcze się gdzieniegdzie błąkają, nieśmiałe, niepewne, zduszone”.
Szczęście z blondynem i ewolucja socjalizmu
Gwałtownie polemizowała z tymi, którzy twierdzili, że z twardo antykomunistycznej linii „Wiadomości” nic nie wynika. „Co ma np. wynikać z artykułu Pragiera o Sołżenicynie? »Literaturnaja Gazieta« ma wydać numer poświęcony jego twórczości? Władze sowieckie mają zmienić swój stosunek do niego?” – ironizowała.
Nie wierzyła w przepowiadanie przyszłości, bo – jak powtarzała – za jej życia żadna modna przepowiednia się nie sprawdziła. „»Rzutowanie w przyszłość« jest zawsze czytaniem ze szklanej kuli, czy chodzi o »szczęście z blondynem«, czy o ewolucję socjalizmu” – odpowiadała na modny sposób myślenia.
Tłumaczyła, że zadaniem pisma literackiego jest bronić swoich wartości, a nie wróżyć z fusów i zmieniać je, gdy zawieje wiatr. Od rzekomych zysków wynikających z ustępliwości wolała tradycyjnych czytelników, dla których pismo było „może jedynym nieraz łącznikiem między dzisiejszym życiem i wspólną przeszłością”.
Za najważniejsze zadanie literatury emigracyjnej uznawała to, by „pisała o tym, o czym w Kraju nie wolno pisać, by pisała tak, jak tam pisać nie wolno, a także by – jako jedyny powołany do tego świadek – utrwaliła nowe, zdumiewające, egzotyczne formy życia Polaków-emigrantów na kilku kontynentach wolnego świata”.
W ten sposób ratować ma ona ciągłość polskiej niepodległej kultury. A praktyczny pożytek z tej pracy? „Może »późny wnuk« kiedyś te książki wydobędzie z »emigracyjnej szuflady« i – jeśli przetrwają próbę czasu, jeśli zasłużą – włoży je na półki, obok innych tomów literatury ojczystej” – wyjaśniała.
Herbertów dwóch
W 1944 r. wśród niezbyt jeszcze licznych Polaków w Wielkiej Brytanii rozeszła się sensacyjna wieść: do stacjonującego w Szkocji 14. Pułku Ułanów wstąpił na ochotnika młodziutki, wywodzący się z ziemiańskiej rodziny Anglik, Auberon Herbert. Uzyskał on na to zgodę od brytyjskich władz wojskowych. Kossowska opisywała jego historię: zdecydował się on na ten krok, powołując się na tradycję sympatii angielskich katolików dla Polski. W tym na słynnego pisarza Gilberta Keitha Chestertona. Herbert walczył jako polski żołnierz w Normandii, chciał nawet jako spadochroniarz wylądować w Polsce. Ale losy wojny potoczyły się inaczej…
O polskie sprawy postanowił więc walczyć w inny sposób. W 1958 r. ufundował Nagrodę „Wiadomości”. „Od Herberta do Herberta” – tak zatytułowana jest książka Kossowskiej o nagrodzie „Wiadomości”. Ostatnim jej laureatem był bowiem w 1991 r. Zbigniew Herbert. Kossowska uważała go za największego polskiego poetę. „Drogiej Pani Stefanii Kossowskiej wszystkie nadwiślańskie kwiaty – i wdzięczność za to – że zechciała stworzyć – nad moją skołataną głową – kolorową, letnią parasolkę swojej Dobroci” – taką dedykację na przekazanym jej tomiku „Rovigo” umieścił Herbert.
Sama Kossowska wspominała o tym w rozmowie z Supruniukiem: „Zbigniew Herbert przysłał mi – on był wtedy w szpitalu w Paryżu – wiersze z Rovigo, ręcznie napisany wiersz o Orwellu. Byłam szalenie dumna i wydrukowałam wraz z faksymile”.
Jak pisał w „Archiwum Emigracji” Krzysztof Muszkowski, był on poetą „najbliższym jej sercu, literacko i uczuciowo”. „Mówiła o nim z wielkim zrozumieniem jego poezji i ze świadomością, że jego poezje przetrwają, bo mają w sobie najprostszą prawdę, którą tylko poetycko można wyrazić” – wspominał. Wiersze Herberta drukowała w „Środzie Literackiej” – comiesięcznym dodatku do „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”, który redagowała od 1986 r.
Zachować tamtą Polskę w pamięci
Znajomi często wspominali organizowane w jej domu do ostatnich lat małe przyjęcia. „Jej talenty kulinarne wybiegały kunsztem, smakiem, niekiedy perfidią łączenia smaków, a nade wszystko poetycką wyobraźnią, ponad wszelkie podręczniki kucharskie: polskie, francuskie, włoskie, czasem aż szwedzkie” – pisał Muszkowski. Ale gdy chodzi o wino, „nie wierzyła w wielkie marki. Wierzyła, że każde wino jest dobre, bo jest winem. Francuskie czy włoskie, czy reńskie, było to jej obojętne. Wino to był w jej duchu romantyzm, literatura, sztuka, filozofia i poezja. No i wino przynosiło dobry humor, choć czasem tylko na chwilę. Ale cóż to za chwila?…”.

Znajomi podkreślali, że Kossowska była osobą niezwykle wrażliwą. Może właśnie z tej wrażliwości wynikał jej nieprzejednany stosunek do zbrodniczego komunizmu? Przyjaciółka Maria Bielicka w „Archiwum Emiracji” wspominała: „Na wiadomość, że siostra moja zmarła w Brompton Hospital, przyszła, wiedząc, że jestem tam z synem siostry, który przyleciał z Ameryki. Nie wiedziałam o tym, bo nie podeszła do nas, choć nas widziała. Powiedziała mi później: »Ja tylko chciałam być blisko was«”.
Gdy w 1986 r. zmarł Adam Kossowski, zaaranżowała pogrzeb w ścisłym gronie najbliższych, a dopiero potem dała nekrolog do „Dziennika Polskiego”. „Rzuciła się w wir pracy nad wydaniem po angielsku książki o jego twórczości. Był to, właściwie, jedyny bodziec, który trzymał ją przy życiu…” – wspominała Bielicka.
Zapamiętała też jej reakcję na zamach na World Trade Center. „Razem patrzyłyśmy na makabrę 11 IX 2001 przylepione do telewizorów ze słuchawką telefonu przy uchu – ona u siebie, ja u siebie. Pamiętam, jak w pewnym momencie powiedziała bardzo cicho, że ledwie posłyszałam: »Marysiu, to jest koniec naszego świata – ja już nie chcę żyć«”.
Mimo zaawansowanego wieku długo zachowywała sprawność. „Mało jest chyba osób, które w wieku 93 lat same likwidują swoje archiwa, studio męża, sprzedają dom i z dwoma walizkami, fotelem, biureczkiem i kilkoma pamiątkami przenoszą się do domu opieki (»Antokol«)”
– wspominała przyjaciółka. Jak pisała, w Antokolu była bardzo szczęśliwa pod serdeczną opieką sióstr Felicjanek. Likwidując dom, podarowała archiwum „Wiadomości” Archiwum Emigracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, które jest dziś czołową instytucją zajmującą się dorobkiem emigracji.
Wśród wyróżnień, jakie otrzymała, były nagrody Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego, „Kultury” i im. Stefana Badeniego oraz nadany przez emigracyjnego prezydenta Edwarda Raczyńskiego Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Nigdy nie przyjechała do Polski, bo, jak mówiła, byłby to „przyjazd do obcego kraju”. Chciała pamiętać tę, z której wyjechała. Zmarła 15 września 2003 r. Bielicka pisała: „Pochowaliśmy ją w piękny jesienny dzień we wspólnym grobie z Adamem na cmentarzu opactwa Karmelitów w Aylesford, tak jak sobie tego życzyła. Odprowadziła ją garstka jeszcze żyjących najbliższych przyjaciół”.

Nowe Państwo: Numer 7/8 (77/78)/2012


W ramach uzupełnienia zamieszczam linki do kilku artykułów o Stefanii które znalazłam w sieci:

 http://glos.umk.pl/2003/10/kossowska/
 http://www.pon.uj.edu.pl/?p=3677
 http://wiadomosci.onet.pl/rozrywka/zmarla-stefania-kossowska,1,3379781,wiadomosc.html

poniedziałek, 11 marca 2013

Narodziny....

Zbliżają się moje urodziny, w styczniu i lutym  są urodziny moich dzieci i tak utknęłam w urodzinowych przemyśleniach.

Szpitalne doświadczenia moje i mojej Mamy nie należą do super wspaniałych... ja urodzić się nie chciałam. Nic dziwnego. Szary rok 1982... nie było do czego sie spieszyć. Mamę przetrzymywali na łóżku porodowym pod kroplówka na wywołanie kilka godzin "frontem" do otwartych drzwi za którymi przechadzali sie Panowie w oczekiwaniu na wiadomość co im się urodziło. W końcu skończyło się cesarką.
Mój brat rodził się w bardziej dramatycznych okolicznościach osiem lat później.
Mam trafiła w siódmym miesiącu ciąży do szpitala z powodu za wysokiego ciśnienia. Leżała  kilka dni, odeszły jej zielone wody płodowe a w szpitalu w którym leżała bano się zrobić jej cesarkę z uwagi na trepanacje czaszki sprzed ośmiu lat... zdecydowali się że przewiozą ja do szpitala wojewódzkiego oddalonego o 50 km. I przewieźli rozklekotana nyską. Ostatnie co Mama zapamiętała przed zaśnięciem do operacji to wycelowany w nią palec lekarki  i słowa "niech Pani nie liczy na dziecko". Kiedy się obudziła długo nie wiedziała nic... na szczęście mój brat okazał się silniejszy niż się wydawało lekarzom i mimo urodzenia się z 1 punktem skali Appgar ma się dziś świetnie.

Kiedy ja się rodziłam w marcu 1982 roku było na dworze gorąco. Mimo to ogrzewanie na full a grzejników szpitalnych nie dało się przykręcić... mama zajmowała się więc chodzeniem pod prysznic .. bo kiedy wracała była tak spocona że mogła iść brać kolejny.
Za to pięć lat wcześniej  o tej samej porze (między urodzinami moimi a męża są cztery dni), była taka zima że karetka wezwana do Teściowej utknęła w zaspie i załoga pojawiła się po wszystkim na miejscu.
Zabawnie było jak przed ślubem (w tej samej gminie co urodzenie męża) mąż chciał sie upewnić odnośnie dokumentów potrzebnych do ślubu.
Pani Urzędnik informowała męża telefonicznie o potrzebnych dokumentach:
- Dowody ososbiste, akt urodzenia narzeczonej, akt urodzenia pana.
- To ja nie muszę.
-Nie, no musi Pan.
- No nie muszę bo jest u Państwa.
- A który rocznik?
-mąż podał- No musi pan bo porodówkę zamknęli rok wcześniej w gminie.
-Nie muszę- upierał sie mąż.
- nazwisko..- mąż podał - no tak. Nie musi Pan.

Z narodzinami mojego ojca też wiąże się ciekawa historia...
Rodzina Taty mieszkała wtedy na Chełmskiej. Czerniakowską chyba jeszcze jeździły tramwaje.
Babcia poczuła że się zaczęło. Był to jej siódmy poród czyli doskonale wiedziała co i jak. Udała się chyba na Solec do szpitala. Już w tramwaju poczuła że ... między nogami już jest nóżka dziecka. W szpitalu okazało się że jest remont więc Babcia wsiadła w kolejny tramwaj i pojechała do szpitala Dzieciątka Jezus, trzymając mojego tatę za nóżkę. Tam na dyżurze był młody lekarz na stażu chyba. Jak zobaczył że poród pośladkowy. To w panice pognał do telefonu zadzwonić do profesora żeby się skonsultować. Jak wrócił Babcia zapytała czy pępowinę będzie łaskaw przeciąć  czy też sama się ma obsłużyć.

Z kolei narodziny mojej Mamy nie były moze tak spektakularne ale...
Babcia wymyśliła sobie najmniejszą wadę jaką może mieć dziecko- dodatkowy palec- uznała że taka wada jest dopuszczalna i prawdopodobna. Kiedy urodziła pierwszego syna  rozwinęła podane jej zawiniątko i przeliczyła paluszki u stóp i rak. Zgadzało się... Kolejny syn, znów przeliczanie... zgadza się.
Urodziła się moja Mama. Babcia pyta się pielęgniarki która przyniosła jej dziecko o to ile jest paluszków... pielęgniarka odburknęła że jasne że tyle ile trzeba i o co pani chodzi. Babcia na słowo nie uwierzyła. Rozpakowała zawiniątko. Liczy paluszki u rak: jeden, dwa... dziesięć, bierze stópkę liczy....: jeden, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć... ? jeszcze raz... sześć! Tak moja mama urodziła się z dodatkowym palcem u stopy. A dwa miała zrośnięte. Przeszła zabieg usunięcia dodatkowego paluszka i rozdzielenia tych zrośniętych ale widać zabieg zrobiono za wcześnie i paluszki zrosły się ponownie... w niczym to nie przeszkadzało poza czasami gdy z Kanady od ciotki dostały z siostrą skarpetki z palcami... wtedy niestety zrośnięte palce były problemem.
Najmłodsza siostra Mamy  nie miała dodatkowego palca za to ma oczy rożnych kolorów...  Tak więc dwaj bracia bez skazy maja siostry z felerami.


Narodziny.. najbardziej oczywista rzecz na świecie... choć doskonale wiem że kiedyś była ogromnym ryzykiem. Praprababcia  bała się porodów okropnie a urodziła 14 dzieci. Jak na razie nie mam w swym drzewie śladów po tragicznych porodach... na szczęście... ale wiem że gdyby nie współczesna medycyna mogłoby nie być i mnie, i mojego brata, czy mojego starszego syna bo poród mimo że z szczęśliwym zakończeniem ale łatwy nie był...
Każdego dnia rano budzę się i patrzę na zdjęcia z pierwszego dnia życia moich synów ... słucham jak się budzą... i dziękuje wszystkim kobietom z mojej rodziny za to że podołały ... że urodziły i wychowały kolejne pokolenie.. dzięki nim ja dziś mogę cieszyć się widokiem moich dzieci...

czwartek, 7 marca 2013

Ciocia Miciusia i Gryf

Kiedy byłam w pierwszej ciąży i przez chwilę myślałam że będzie to dziewczynka, wybrałam imię Michalina. Bardzo mi się podoba. Mnie nie kojarzyło się z niczym ale mojej Mamie od razu przypomniało Ciocię Miciusię.
Michalina Ciepielowska, bo o niej mowa, była siostrą mojej prababki.  Wyemigrowała do USA, uzyskała obywatelstwo amerykańskie. Zmarła w 1992 roku w Lakewood. Pochowana jest na cmentarzu  w Pruszkowie- Żbikowie.
Ciocia Miciusia przyjeżdżała kilka razy do Polski. Przyjazd "amerykańskiej" Ciotki był wydarzeniem nie tylko rodzinnym. Oczekiwali je przybycia również sąsiedzi.  Fakt ten wykorzystali skrzętnie rodzinni wesołkowie.
Jeden z nich, nie pamiętam czy brat czy któryś z zięciów jej siostry, przebrał się w damskie ubrania. Włożył kapelusz, umalował się- efekt był porażający bo w niczym nie przypominał nobliwej pani a raczej panią bardzo lekkich obyczajów na emeryturze... w dodatku z włochatymi rękami.
Pseudo Ciocię przedstawiono sąsiadom, którzy z namaszczeniem witali ją pocałunkiem w rękę, nie mając odwagi zauważyć że coś tu jest nie tak...

Nie muszę chyba tłumaczyć oburzenia oraz wściekłości sąsiadów jak w Komorowie zawitała prawdziwa Ciocia Miciusia... a cały żart wyszedł na jaw.

Ciotka Michalina jest ciekawa nie tylko dlatego, że mieszkała w USA, podróżowała statkami, w związku z czym ślady po jej podróżach  i życiu są na Ancestry ale jeszcze dwóch powodów.
Według dokumentów urodziła się w Tarnowie- niestety nie ma tam po niej śladu. Przypuszczalnie była ochrzczona w innym miejscu ale gdzie i kiedy? Nie mam pojęcia. Dyrektor Archiwum Diecezjalnego w Tarnowie przekopał wszystkie parafie Tarnowskie i okoliczne i inne związane z rodzina przy okazji wyciągania akt reszty jej rodziny i nic nie znalazł.
A druga sprawa to Michalina zaczęła używać nazwiska Gryf Ciepielowska powołując się na szlacheckie pochodzenie. Faktycznie są wzmianki i Gryf Ciepielowskich w wykazie szlachty galicyjskiej i bukowińskiej ("Poczet szlachty  galicyjskiej i bukowińskiej") tylko jeszcze nie mam dowodów że "moi" Ciepielowscy sa "Gryfami"


Znów cisza... i czekanie

Znów doszłam do tego etapu w poszukiwaniach kiedy muszę mieć postój techniczny. Wnioski o kilka aktów rozesłane- czekam na odpowiedź, w innych miejscach brak danych pozwalających na szukanie online... inni genealodzy ruszyli by do archiwów, parafii a ja...  cóż moja współczesność nie na to nie pozwala więc mam przestój.  Nie lubię tego momentu kiedy zaczynam lekko panicznie szukać na Ancestry cz u Mormonów... i nic. To taki syndrom odstawienia... czuje się zaniepokojona, brakuje mi czegoś.
Doskonale wiem, że taki oddech jest potrzebny. Czasem pozwala na  inna perspektywę, pozwala zauważyć powiązania tam gdzie wcześniej ich nie widzieliśmy...
Ale w związku z tym, że genealogia uzależnia jak narkotyk zupełnie się z nią nie rozstaje... odwieszam tylko swoje rodzinne szukanie do czasu przyjścia jakiegoś aktu... teraz poindeksuję trochę... po udzielam się towarzysko...

poniedziałek, 4 marca 2013

drzewo po kądzieli linia Dattelbaumów



Linia Dattelbaumów wymaga przeze mnie potwierdzenia. Ale pobieżne sprawdzenie  wykazu znalezionego na Dattelbaum Family nie wykazuje błędów... ale dopóki sama nie przekopie się przez wszystkie akta nie uwierzę ... na razie szukałam aktu urodzenia Marii Dattelabum - znalazłam akt chrztu, akt ślubu jej i Ludwika a akty urodzenia ich dzieci potwierdzają bezsprzecznie że była córką Filipa i Rozy Szostak... 
Dan  Hirschberg w wywodzie idzie dalej ... ale ja mam pewne wątpliwości i dopóki ich nie rozwieję dalszych przodków nie będę sobie przypisywać...

Szczerze każdemu genealogowi życzę znalezienia takiej niespodzianki jak ja... wyobraźcie sobie że wpisujecie w google imię i nazwisko szukanej osoby (Filip Dattelbaum) i trafiacie na całą rodzinę rozpisaną... z numerami akt a na stronie są też skany akt...  Ale nawet pan Dan nie miał w swym wywodzie Marii i jej rodziny- bo bazuje na metrykach wyznania mojżeszowego jedynie... a one mają luki w rocznikach i  jak się okazuje zmiana wyznania nie była taka rzadkością...  Zatem mam pole do popisu- znaleźć tych członków rodziny, którzy uciekli z mojżeszowych metryk.

LINIA DATTELBAUMÓW


LINIA DATTELBAUMÓW


Wolf Dattelbaum (ok.1785)
  +Rebeka Samuel (ok. 1794)
Pinkus Elias (Filip) Dattelbaum (1818 Kraków-1869 Kraków)
              + (1854 Kraków)  Roza Szostak
·   Wolff Dattelbaum (1854 Kraków)
·   Markus Dattelbaum (1855 Kraków
·   Rywka Dattelbaum  (1857 Kraków)
+ (1881 Kraków) Salomon Kornblum  (Czachówki)
o        Filip Kornblum (1882 Kraków)
  +Roza Goldmann
·         Sala Goldmann (1905 Kraków)
o        Herman Kornblum (1884 Kraków)
o        Rachel Kornblum (1887 Kraków)
o        Helena Kornblum  (Bławatka) (1888 Kraków)

·   Ludwika Dattelbaum (1857-58 Bieńczyce)
+( 1882 Kraków) Jakob Wasserberger(1853-54 Sierpawa)
o        Eugenia Wasserberger (1879 Kraków
o        Leon Wasserberger (1881-1888 Kraków)
o        Filip Wasserberger (1882-1884 Kraków)
o        Ernestyna (Emma) (1883 Kraków -?)
  +Izak Bienenfeld
·         Maks Bienenfeld  (1900 Kraków)
o        Markus (Max) (1885-1886 Kraków)
o        Henryk (1886 Kraków )
o        (Samuel Dawid) Stanisław 1887
o        Chaja (1888-1888 Kraków)
o        Daniela (1889 Kraków)
o        Maria

·   Anna (Maria Józefa) Dattelbaum  (ok. 1857 Karków- 1942 Kazimierz Dolny)
+(1874 Kraków) Ludwik (Franciszek Ludwik) Ciepielowski   (1838 Łyskaów parafia Czermin)
o        Jerzy Marian Ciepielowski (1899 Kraków- 1969 Londyn)
+ Aleksandra Szafrańska (1885 Kraków-Londyn)
o        Józef  Ciepielowski(1897 Kraków- 1977 Nadarzyn)
+ Wanda Ilnicka
§         Andrzej
§         Krystyna
o        Michalina Halina Ciepielowska  (1895 Tarnów-1992 New Jersey)
o        Helena Ludwika Ciepielowska (1892 Sanok- 1939 Jarocin)
+ (1920 Poznań)  Stanisław Wilczkiewicz (1888 Biecz-1959)
§         Maria Wilczkiewicz
+ Leopold Kawerniński
§         Jadwiga Antonina Wilczkiewicz (1923 Poznań-2004 Warszawa)
+ (1944 Warszawa) Witold Stanisław de Laurans (1906 Warszawa-1982 Otowck)
·         Jerzy
·         Witold
·         Barbara + Andrzej
                       JA + mąż
                               syn starszy
                               syn młodszy 

                     brat
·         Maria
§         Barbara
§         Aleksandra

o    Karol Kazimierz Ciepielowski (1890 Jasło – ok. 1904)
o    Czesław  Ciepielowski (1889 Jasło -1889 Jasło)
o    Jadwiga Ciepielowska (1887 Lutowiska-1882 Londyn)
     +(1908 Lwów) Stanisław Szurlej (1878 Lutcza- 1965 Londyn)
§         Stefania Jadwiga Szurlej (1909 Lwów- 2003 Londyn)
+ Adam Kossowski (1905 Nowy Sącz- 1986 Londyn)
o    Stefania Ciepielowska (1880 Wieliczka- 1965 Komorów)
o    Zenon Ciepielowski (1878 -?)
o    Zofia Ciepielowska (1877 Modlnica-?)
     + Ignacy Korcyl
§         Lucjan Korcyl (1900 Kraków- ??)

o    Matylda Ciepielowska
o    Maria Ciepielowska

śmierć dziecka

Słucham w radio kolejny raz o śmierci małej dziewczynki która zmarła bo .. bo lekarz nie przyjechał...
Jest to dramatyczne. Straszne. I w dzisiejszych czasach nie powinno się zdarzać... spokojna , rzeczowa Matka została zlekceważona bo nie wpadła w histerię tylko składnie tłumaczyła co się dzieje? Jestem mama dwóch chłopców i  nie jestem w stanie wyobrazić sobie tej tragedii.. Kolejne wiadomości i historia kolejnej śmierci dziecka... znów odesłanego z wysoka gorączką do domu.
Taka tragedie niestety mam w historii rodziny.  W 1953 roku w Warszawie na świat przychodzi siostra mojego Taty- Małgosia.  Jest siódmym dzieckiem. Jako półroczne dziecko zachorowała na krup. Babcia poszła z nią do lekarza. Doskonale wiedziała co dziecku jest ... niepierwszy krup w jej życiu.
Niestety trafiła na panią doktor której nie spodobało się że prosta kobicina ze wsi stawia diagnozę... od diagnozy była ONA-pani doktor. Odesłała Babcię z dzieckiem do domu, bez lekarstw (według wikipedi powinna podać surowicę, a jeśli było coś więcej  to i antybiotyk).
Małgosia w nocy zmarła....

Babcia poszła do tej lekarki do gabinetu. Powiedziała jej co się stało i .... roztrzaskała jej gabinet w drobny mak... lekarka nawet nie odezwała się.

Mam zdjęcie Małgosi .. upiorne zdjęcia niemowlęcia w trumnie.  Upiorne zdjęcie rodzinne nad trumienką...
Niestety to są jedyne zdjęcia Małgosi.

Grób Małgosi jest pod kasztanowcem na cmentarzu przy ul. Bonifacego. Odwiedzam go regularnie od chwili kiedy mam własne dzieci... Mam nadzieję, że to będzie jedyny dziecinny grób w naszej rodzinie... że tragedie z ludzkiej bezmyślności  i .. no właśnie czego? Dumy? Strachu o budżet? Znieczulicy? - nie dotkną mojej rodziny .. a najlepiej żeby nie dotykały niczyjej...