(...)Walizki pod drzwiami a Laura w schroniskowej kuchni dobrze zaopiekowana. Pierwsze spotkanie, takie nieśmiałe, nienachalne... ostrożne. W końcu znamy się tylko z facebooka.
Na przełamanie lodów czeka nas pierwszy integracyjny wieczór w schroniskowej sali... zatem organizujemy się i schodzimy na dół. A tam już gwarno i wesoło. Zajmujemy miejsce wśród Genealożek Warszawskich w rogu sali. Wciągamy się w wir rozmów, powitań. Wyszukuję znajome twarze, w tłumie ludzi trudno zamienić słowa z każdym. Tu ciekawa dyskusja o podkarpackich poszukiwaniach, tu opowieści naszego brzegowego seniora, który zasłynął spektakularną wyprawą skuterkiem na Ukrainę. Tym razem słucham opowieści o dalszej rodzinie pana Władysława; o kuzynie co Fidela Castro woził; o pracy w legnickiej milicji i opowieściach snutych przez wysokich wojskowych; o dalekich ostępach Związku Radzieckiego i o tym jak nigdy nie wiadomo kiedy się kogoś spotka i że warto w związku z tym dać się zapamiętać dobrej strony bo to zawsze może się przydać... . W pewnej chwili z "Gniazdowego" stolika przeemigrował do nas Jacek z pasztetem chilli własne roboty i zimnymi nóżkami. Zmęczeni współbiesiadnicy z grupy Wielkopolskiej z przyległościami kaszubskimi oddalali się już a Jackowi ciągle było mało rozmów. W końcu i nasz stolik przetrzebił się bardzo i czas było iść spać... jutro ciężki dzień pełen wykładów i na koniec mój własny. Zgarnęłyśmy z Laura nieotworzone butelczynki - mój ajerkoniak jakoś nie skusił nikogo a dziewczyny zapowiadały że będą chciały spróbować
Poranek słonecznie nas powitał. Śniadanko w kuchni i powoli zbieranie się na wykłady. Zapadła decyzja że idziemy ubrane normalnie a antre naszych koszulek robimy dopiero na przerwie gdzie planowana jest wspólna fotografia. Jakoś nie udało się nam wyjść wszystkim razem i goniłam dziewczyny aż do samego zamku. I znów zdobienia portalu wejściowego mnie zachwyciły. Widziałam je już piaty raz (na drugim Brzegu mnie nie było niestety) i ciągle mnie powalały ale zazdrościłam Laurze i Dorocie pierwszego zachwytu... weszłam na dziedziniec jak do siebie. Znamy już wszystkie zakamarki i jest to wilce przyjemne. Ulokowałam się razem z dziewczynami w rzędzie pod arrasami i pobiegłam jeszcze pooglądać co tez na krużgankach, zakupić Varie i może coś jeszcze, przywitać się z tymi, których nie widziałam. Tam przemyka z zamyślonym spojrzeniem bardzo elegancka Małgosia, wypatruje co tym razem ma kaszubskiego- jest chusta!!! I znów żałuję, że zabrakło mi czasu na wyszycie bluzki w urzeckie wzory. Nietypowy haft bo czarny, wyszywany łańcuszkiem w kwiatowe wzory.
Z tymi wzorami regionalnymi to mam zagwozdkę... bo z racji miejsca gdzie się wychowałam i gdzie jest moja "mała ojczyzna" powinnam założyć strój z Mazur Zachodnich, z racji miejsca zamieszkania obecnie i wejścia w rodzinę męża pochodząca z Urzecza to właśnie ten strój mi pasuje... a sięgając dalej to kusi mnie opoczyński haft - strona ojca a i małopolskie czy podkarpackie rejony gdzie mieszkali "moi" są bogate w różne stroje, wzory haftów- ech... osiołkowi w żłoby dano.
No ładnie i tak oto powyższym akapitem o haftach dowiązałam się do Margolciowej opowieści o Konferencji pt. "Szósty Brzeg"
I stało się... w końcu udało się nas zgromadzić w głównej sali , szepty i śmiechu ucichły... i Zbyszek uroczyście rozpoczął Szóstą Konferencję Genealogiczna w Brzegu. Jak zwykle kwieciście opowiadał, jak zwykle na honorowych miejscach zasiedli Książe i Księżna... jak zwykle zapalono światełko dla tych, którzy odeszli do "swoich". Rozpoczęły się prelekcje, wykłady, warsztaty. Przemieszczaliśmy się z sali do sali, gadaliśmy jak to ludzie dzielący wspólna pasję nie mogąc się nagadać. Nie ważne jak długa byłaby przerwa na kawę i tak będzie za krótka.Nadeszła chwila kiedy w przerwie zeszliśmy na dziedziniec i ustawialiśmy się do zdjęcia. Zeszłyśmy już jako jedna grupa WARSZAWSKICH GENEALOŻEK . Wyróżniałyśmy się w tłumie. Zaczęły się sesje zdjęciowe mniej liczne, liczne, pojedyncze. Moją uwagę jednak przykuły różowe tenisówki na koturnie... nie widziałam czyje, a właściwie widziałam tylko nie poznawałam... Pełna życia, energiczna, roześmiana osoba z zadziorną fryzura w kolorze płomiennym. To odmieniona Honorata!!!! w zeszłym roku jak widziałam ja ostatnio to był wrak człowieka, zmęczona, szara. Widać po niej było, że życie ja przygniotło, roztrzaskało i bałam się czy pozbiera się... tymczasem teraz?! Nowa kobieta. Wulkan energii. I te buty!!!
Po przerwie kolejne wykłady. O kolejarzach. Za pulpitem stanął wielki mężczyzna i zaczął.... sypać wiedzą niczym katarynka. Nie nadążałam notować a było co. Tyle informacji a pan ani pół ściągi nie miał, nawet jednego slajdziku. Jakby tak z tym panem można było zrobić cały dzień pod hasłem - 100 pytań do to i tak by pewnie nie wyczerpało jego wiedzy.
Po kolejnej przerwie udałam się na warsztaty o pozametrykalnych materiałach kościelnych. Niestety prowadząca chyba nie do końca wiedziała do kogo mówi i czego oczekujemy. Jakoś strony tytułowe dokumentu podpisywane przez biskupa nie specjalnie nas interesuje ale zawartość wszelkich spisów i owszem... Pani miała wiedzę ale nie umiała jej przekazać. A szkoda. Ale fajnie się ocenia kogoś innego a mój wykład zbliża się coraz bardziej, łapie się na lekkim panikowaniu czy aby jestem przygotowana, zwłaszcza po wykładzie pana od kolejarzy.
Przerwa obiadowa dała miłe rozluźnienie. Obowiązkowo kluski śląskie- jak dla mnie mogłoby innych dań nie być. Żeby nie blokować miejsca wyszłam a że nikogo z naszej warszawskiej grupki na horyzoncie nie widziałam to z przyjemnością przyłączyłam się do Margolci. Korzystając z słońca przeszłyśmy parkiem wokół zamku. Jak zwykle gadałam... co jest normalne ale jak przybiera na sile znaczy że się denerwuję... bo wykład coraz bliżej. Relaksik przez wykładami z herbatką... jak ja uwielbiam herbatę. Jakoś niepostrzeżenie czas nam umknął- na szczęście zapobiegawczo zapłaciłyśmy od razu bo znamy się dość dobrze by wiedzieć że po pierwsze herbatę pije się niespiesznie a po drugie w towarzystwie to niespiesznie się niepokojąco wydłuża.
Więc lekkim kłusem udałyśmy się na wykłady, dobrze że po obiedzie bo o kuchni przodków.
Warsztat szybko przeszedł w tryb " a pamiętam jak u mojej babci". Wymienialiśmy się wiedzą, wspomnieniami i odczuciami. a mój wykład już za chwilę... panika narasta ale pociesza mnie myśl że będą znajome twarze. I w końcu to mój drugi wykład przed tym gremium. Z przyjemnością wysłuchałam czekając na swoja kolej historii o kolonistach z ziemi zamojskiej.Niesamowite koleje. I przykład jak łatwo przykleić łatkę "Niemiec", "Żyd", "Ukrainiec" nie zadając sobie trudu by dowiedzieć się czegokolwiek o tych ludziach, którym takie miano nadajemy. Bardzo to przykre, że o tym kiem jesteśmy nie decyduje kim się czujemy tylko to jak ktoś nas nazwie.
No i nadeszła wiekopomna chwila... obsługa rzutnika mnie przerosła. Pilot nie chciał współpracować, a raczej ja z nim nie umiałam, ale nie ja jedyna miałam takie problemy. No cóż korzystam z takiego sprzętu raz na dwa lata w Brzegu to jak mam się nauczyć ?Tak czy inaczej Maciek zdjął ze mnie techniczną część obsługi prezentacji a ja mogłam zacząć opowiadać o tym jak ruiny budynków, kupa krzaków czy przysłowiowa "brama do lasu" mogą nam opowiedzieć gdzie co kiedyś było, jakie było ... Margolcia z pełna powaga wpierała zgodnie z obietnicą. Ja czułam tylko że czerwień zdenerwowania wykwita mi na dekolcie, twarzy ale cóż - taka moja uroda. Na szczęście jakoś tak mam że poza efektem "TERAZ POLSKA" na twarzy jestem opanowana i jakoś tak spływa na mnie "wiedza pokoleń". Uff koniec- że też muszą pokazywać te karteczki, że czas minął. Och jak to strasznie rozprasza...
Pierwszy dzień konferencji dobiegł końca. Powolutku rozchodzimy się do swoich miejsc noclegowych żeby się zregenerować i wieczorem spotkać na kolejnym wieczorze integracyjnym. ....cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz