niedziela, 17 lutego 2013

Mazury zachodnie

Wychowałam się w małym  białym domku tzw. "kochówce" w malutkiej wsi na pograniczu Mazur Zachodnich. Warmii i Pomorza.
Znałam historie o tym "co tu Pani było za Niemca" i jednocześnie wiedziałam że to nie "za Niemca" a za  no właśnie za kogo... "za autochtona" bo czy to byli Prusowie, Mazurowie- nie wiem .. byli to ludzie stąd i utożsamiający się z tą ziemią nie wiem jak było z innymi terenami ale tu polskość była oczywistością choć formalnie używało się niemieckiego.

W sąsiedniej wsi w dużym domu trochę układem i wyglądem zbliżonym  do dworku, z pięknym misternie wykończonym ażurami w drewnie ganku zamieszkał brat Ojca. Urodzony "w czepku" szczęściarz, któremu paliwa zawsze zabrakło  przy samych beczkach z paliwem na podwórku (kiedyś w latach 80 tych paliwo było reglamentowane, nie wiem jak dokładnie to było z rolnikami ale wiem że jakiś był przydział miesięczny, a że jedyna stacja CPN był 17 km od domu więc daleko jak na jeżdżenie traktorem żeby zatankować.  Więc zapas zawsze był w beczkach  na podwórku.. na uboczu ale był). Nawet nie musiał nosić tego paliwa w kanistrze, wystarczyło  wąż podłączyć do beczki  i pompką chwile pomachać i już...
Ogólnie w życiu miał wiele szczęścia... pewnego dnia w jego domu pojawiła się grupka Niemców.. okazało się, że to dzieci właścicieli domu w którym mieszkał. Starsi już państwo.... z rozrzewnieniem patrzyli na dom dzieciństwa i wspominali.. wspominali jak przyszli Rosjanie i kazali im się wynosić- wygnali. Rosjanie zaczęli wymordowywać piękne zadbane krowy mleczne- dla zabawy- Dziadkowie tych że dzieci nie mogąc patrzeć na to stanęli w obronie bydła i przypłacili to życiem  (rozstrzelani) .
Rodzinę wywieziono...
Były to lata 90' XX wieku. Ci ludzie byli wysiedlani jako dzieci a z pamięci byli w stanie narysować plan domu z dokładnością do metra.. rozrysowywali wszystko.. łącznie z tym gdzie kto siedział przy stole.

Przywieźli tu tez swoje dzieci.. , przyjeżdżali kilka razy. Pożyczali rower na wsi i jeździli  oglądając ze smutkiem co się dzieje z ta ziemią. Ubolewali nad tym jak te tereny ubożeją, jak zarastają pola i pastwiska. Za ich dzieciństwa tu hodowało się bydło bo uprawa zboża była nieopłacalna- zbyt trudny teren, kiepskie ziemie. Po wojnie ziemię przejęły PGR-y które w latach 90' mimo inicjatywy pracowników którzy chcieli je przejąć trafiały do jakiś podejrzanych spółek, były rozkradane i niszczone.. a ziemia kawałek po kawałku zarastała lasem... Przez ostatnie 10 lat krajobraz zmienił się bardzo, a jaka to musi być zmiana z perspektywy  półwiecza?.. Relacje z dawnymi mieszkańcami domu stryja powoli wygasły.. za sprawą wieku chyba  dawnych mieszkańców. Ostatni raz byli około 10 lat temu.


A jak to ma się do szczęścia stryja? A no tak że "jego Niemcy" byli z RFN a "nasi"  z NRD...
Pewnego dnia zajechała taksówka ze starsza Panią, która  z wyraźnym wzruszeniem patrzyła na dom.. zadbany, tak jak całe gospodarstwo co jest niestety rzadkością.. tak jakby bieda była usprawiedliwieniem dla bałaganu i niechlujstwa i zaniedbywania wszystkiego. Na szczęście okazało się że taksówkarz zna jako tako  niemiecki i stał się tłumaczem.

Pani opowiadała o tym jak wyglądało obejście, że ogrodzone było Wysokim płotem tworząc zamknięty dziedziniec. Opowiadał, że  na podwórku stała "dieselmaschine" na torf, który był wydobywany niedaleko... (opowieść ta wyjaśniła genezę prostokątnych zbiorników "za PGR-owskim polem"  .. domyślaliśmy się, że tu był wydobywany torf ale nie wiedzieliśmy po co).  W miejscu gdzie obecnie jest łazienka był pokój tej Pani... nigdy więcej nie przyjechała.. szkoda bo była w czasie kiedy byłam w szkole i nie miałam okazji jej poznać a teraz miałabym o co pytać.


Jak poplątane są losy tego terenu.. terenu o tożsamości lekko zagubionej .. sponiewieranej.  Dwoistość przynależności narodowościowej powodowała tragedie... ci bardzo niemieccy zostali  "wyrzuceni" ci mniej zostali otoczeni nowymi mieszkańcami i tez nie czuli się dobrze a ci nowi często nie doceniali tego co zastali na miejscu.

Kolejna fala przyjezdnych to tzw. "alianci" czyli napływ środowiska artystycznego z Warszawy w okolice Jonkowa i Kawkowa w latach 80' i 90'.. i w ten sposób ciągle są jacyś "obcy" ciągle brak tu korzeni...
Ciągle nie ma ciągłości historycznej.. ciągle buduje się nową społeczność spychając w niepamięć tych co byli..
może uda mi się coś ocalić w indeksach , na cmentarzach... ale to kropla w morzu zapomnienia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz