Od kilku dni znów piekę chleb... nie za pomocą jakiejś wymyślnej maszyny ale w zwyczajnym piekarniku, na zakwasie... Zaczęłam znów po dwóch latach przerwy (noworodek a potem maluch plus starsze dziecko dość istotnie burza wszelkie harmonogramy i trudno trzymać się czasu wyrastania, odgazowywania itp.). Do powrotu do tego miłego acz pracochłonnego zajęcia pchnął mnie Urząd Skarbowy skutecznie mimo że bezpodstawnie blokując mi konto bankowe i pozbawiając mnie bez środków do życia. Nie miałam za co kupić chleba ale zawsze w domu mam zapasy żywności w tym mąki (różne rodzaje) i suche drożdże gdyby zachciało nam się pizzy na obiad albo czegoś innego. Tak więc początkowo piekłam chlebek drożdżowy zanim dojrzał mi zakwas a teraz właśnie wyrasta mi pszenny bochenek na zakwasie... i tak sobie rozmyślałam ze ani moja Mama ani Babcia chleba nie piekły w domu. Mama na pewno nie a Babcia może jakieś wykwintne bułki, chałki czy tym podobne wypieki ale nie zwykły powszedni chleb... Jej Matka też nie. Była żoną bankiera, powodziło się jej i nie musiała... a czy jej Matka piekła? tez nie sądzę...
Od strony matecznej Babki rodzina była raczej zamożna od pokoleń... Babcia opowiadała o święceniu jedzenia na Wielkanoc, kiedy nie chodziło się z symbolicznym koszyczkiem tylko pakowało się wszystko co miał być na stole na wozy i wiozło do poświęcenia...
Od strony Taty nie zachowała się chyba pamięć o pieczeniu chleba w domu choć pewno przed wojną mógł być wypiekany w domu... ale tego nikt nie pamięta... Siostra ojca pamięta jednak historię z chlebem związaną. Chyba około 1950 roku chleb był reglamentowany. Dwaj bracia ojca zostali wysłani po chleb do kolejki. Do domu wrócili bez chleba i bez pieniędzy bo w chwili gdy podawano im chleb za który zapłacili ktoś im go wyrwał. Wrócili zapłakani że nie sprostali zadaniu na co ich Babci ich "pocieszyła" tym że poprzedniego dnia był taki tłum i kocioł w tej kolejce po chleb że kogoś zadeptano.
Chleb... najcenniejsza rzecz... "chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj" modlimy się do Boga, żyjemy o chlebie i wodzie, chleb nigdy się nie nudzi, na obczyźnie tęsknimy za jego smakiem.
W obozach , gettach czy w łagrach chleb był tym minimum żywieniowym.
Mój "przyszywany" Dziadek przeżył Dachau. wspomina całkiem dobrze ten czas bo nawet przytył... jako "poznańska pyra" wychowany w porządku szybko zauważył że Niemcy lepiej traktują tych więźniów którzy mają zadbane ubranie, są czyści. Wiedział, że cenni są tzw funkcyjni i zgłosił się do pracy w stolarni udając że ma doświadczenie mimo że stolarnie znał tylko "z widzenia".
Zauważył coś jeszcze.. w trakcie wydawania racji chleba wydający strażnik wywoływał numer więźnia dla którego jest ta racja. Ale co któryś numer podawał dwukrotnie, wystarczyło tylko to wychwycić i zgłosić się po tę rację.
Chleb... zaraz będę rozgrzewać piekarnik... cały dom będzie pachniał.... a ten dźwięk przy krojeniu chrupiącej skórki... ech...
Poza genami to jest to co łączy nas z poprzednimi pokoleniami... chleb nasz powszedni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz