Podstawowa zasada genealoga- nie ma dróg na skróty.
Wiem wiem znam ją i choćby dlatego nie przypisuje sobie do rodziny braci de Laurans przybyłych do Polski w XVIII wieku. Wszystko wskazuje, że tak , są to moi przodkowie, ale dopóki w papierach się nie potwierdzi nie wykluczam innej opcji.
Ze strony Ojca tez chwilowo czekam na dokumenty bo coś mi się nie do końca zgadza.
Z poszukiwaniami w męża rodzinie też mogłabym już dojechać do XVIII wieku bo wszystko wskazuje, że to ta rodzina jednak nie mogę opierać się na domysłach...
Niby taka mądra jestem a jednak chciałam sobie "doszyć" przodka...
Na początku mojej przygody z genealogi dostałam "pakiet startowy" od Teściowej. Znalazła w swoich dokumentach i dokumentach po jej Mamie kilka aktów stanu cywilnego osób z rodziny. Głownie akty zgonu (kopie brane aby mieć podkładkę w pracy że się było na pogrzebie). Na ich podstawie Ustaliłam że prapradziadek męża nazywał się Franciszek Górecki i poślubił Małgorzatę... Wiedziałam że rzecz się działa w Warszawie.
Oczarowana odkryciem Geneteki rzuciła się w wir szukania, zapominając ze może lepiej byłoby po kolei. Wyciągnąć akty urodzenia, ślubu... ale jak tu się oprzeć pokusie? No jak? Na początku jest się rządnym sukcesów i to bardzo. I sukces się pojawił. Wynik wyszukiwania wskazał że w przedziale lat mnie interesujących zawarto w Warszawie w parafii Św. Stanisława na Woli ślub pomiędzy Franciszkiem Góreckim i Małgorzatą (Stańską). Akt uzyskałam z Archiwum i próbowałam dalej. Mimo że z aktu wynikało że oboje byli tutejsi to nigdzie po nich śladu nie było.. Porzuciłam ten watek poszukiwań i skupiłam sie na innych licząc ze w Warszawie trafi się w końcu coś o Franciszku Góreckim ...
Były to początki poszukiwań więc było mało aktów, i wydawalo mi się, że ogarniam całość. Do czasu. Kiedy w końcu za sprawą książki Małgosi Nowaczyk postanowiłam założyć karty rodziny... wyszły wtedy białe plamy w wiedzy.. zaczęłam je powoli uzupełniać. Dziś przyszły dwa akty ze Smyczkowej... i ...i w zasadzie wszystko się zgadza ale ... powinnam |szukać Franciszka i Małgorzaty z Kiszelów, nie ze Stańskich.
Szukam więc dalej. Krok po kroczku. Powolutku. Bez pośpiechu. Akt po akcie.
Nie poganiam Henryka Aureliusza- może się objawi w księgach meldunkowych. Czekam. Może faktycznie Jan Jach prapradziadek męża to ten sam który poślubił Antoninę Utnicka w Petrykozach i będę mogła dopisać do drzewa to co ustaliłam do tej pory ... ale poczekam.
Krok po kroku... wszystko się rozplącze, rozsupła, wyjaśni.
"Szukam więc dalej. Krok po kroczku. Powolutku. Bez pośpiechu. Akt po akcie."
OdpowiedzUsuńTak trzeba, klepsydrę zawsze można przestawić, by piasek przesypywał się od nowa. Jak u mnie dzisiaj. Przestawiam.
Czasem tylko szkoda tych "nie naszych" przodków. Zostają tacy porzuceni... Ale skoro raz się wpasowali może z czasem wpasujemy ich raz jeszcze w liniach bocznych.
OdpowiedzUsuńPrzyglądać się im, pozostawić czasowi a być może gdzieś, kiedyś okaże się że nie są tacy nie nasi...
OdpowiedzUsuń