wtorek, 27 sierpnia 2013

Powstanie Warszawskie -dzień 27

Nie wiem co dokładnie  Giga robiła dnia 27 sierpnia 1944 roku ale odrobinę z tych wydarzeń Babcia
zapisała...
























"...Z mojego opisu wynikałoby, że powstanie to była sielanka. Czas był straszny, domy stały  w płomieniach , samoloty burzyły miasto, trupy były wszędzie. Ale jak człowiek po latach pisze o tych zdarzeniach, to omija wszystkie okropności, zapomina z premedytacją wszystko co budziło zgrozę i strach, rozpacz i bezsilność. I potem wydaje się, że takie sobie opowiadanko.
Któregoś dnia na tym posterunku przeżyłyśmy potężny strach. Bardzo blisko spadł wielki pocisk kolejowy (średnica 1/2-1 metra). Na szczęście  niewypał. Zrobił olbrzymi lej i w nim został. Podmuch zmutł 2 piętrowy domek. Z jego gruzów wynosiliśmy rannychi zasypanych. Jeden był w takim szkou, że trzeba było go przywiązać do nosz.
Na ulicy spotkałyśmy Franka Stanka. On nas poznał. By urzędnikiem tatusia w banku w Pleszewie. Dołączył do naszego oddziału. Spotkał Tatusia po drugiej stronie A. Jerozolimskich. Mieszkał u przyjaciela Jasia Mendyka. Postanowiłyśmy Go odwiedzić, dostałyśmy przepustkę. Doszłyśmy  przy szarówce do przechodniej bramy  na Aleje. Było to jedyne przejście zorganizowane. Do połowy jezdni biegło się  odkryty teren, druga część jezdni wraz z ulicą miała zrobiony tunel z worków z piaskiem. Pełno było szkła i żelastwa, a od BGK(bank) był ostrzał a także od dworca, czyli z dwu stron. Przy przejściu  stał oficer dyżurny i pilnował przechodzenia. Co jakiś czas przepuszczał jedną osobę. Pokłóciłam się z Moniką w jakiej kolejności  pobiegniemy. Każda chciała chronić drugą. Ale huknął na nas oficer i pobiegłyśmy nie myśląc o kolejności. Tatuś mieszkał na Wspólnej  u Jasia Mandyka. Zaskoczyłyśmy  Go zupełnie kiedy weszłyśmy do pustego pokoju. Siedział na krześle  ze spuszczona głową i rękoma zwisającymi po bokach. Na nasz widok zmienił się w normalnego człowieka. Radość była ogromna. ...."