piątek, 14 grudnia 2012

13 grudnia

Słucham w radio  o rocznicy 13 grudnia... data ważna, nawet bardzo ale tak obca  mojemu pokoleniu... a przecież tak naprawdę nas dotyczyła najbardziej... to my rodziliśmy się  jako "dzieci wojny"... pamiętamy czasem jeszcze kartki i puste sklepy ale już mgliście... ale to my dorabialiśmy korony ze sreberek od czekolady na godłach w szkole... to my odczuliśmy chyba najbardziej jak zmieniał się świat wokół nas.... wkroczyliśmy z szarego PRL-u w feerię barw. A jako dzieci widzieliśmy to najbardziej.
Może nie wszyscy, ale sadzę że większość nas, ma świadomość tego co było.. a jednocześnie nie jest  już ideologicznie "nadgryziona" bo proces edukacji nie zdążył nas jeszcze "wypaczyć". Patrzę na mojego raptem osiem lat młodszego brata który urodził się w 1990 roku, który kompletnie nie rozumie tamtych realiów.. Który ma postawę  roszczeniową od  życia, który nie rozumie, że "mieć" nie jest tak istotne jak "być". Wszystko przelicza na pieniądze, na zarobki w innych krajach.. ciągle mu źle. A kiedy mówi mu się o sklepach w których był tylko ocet i musztarda - nie wierzy. Pomijam, że są młodzi ludzie którzy na hasło , że nic nie było w sklepie dziwią się "jakto? Nic w całym Auchanie?".

Ja ma świadomość jak było, i jak mogło być gdyby nie cała lawina "SOLIDARNOŚCIOWA"... owszem mam wiele ale do obecnego stanu, wiele gorzkich odczuć bo .. bo wiedzę jak marnotrawi się to co zostało zdobyte... jakby było zawsze.... i na zawsze niezależnie od tego jak bardzo będziemy o to nie dbać.

Dziś zastanawiam się jak za kilka lat wytłumaczę moim synom co to był Stan Wojenny, jak wytłumaczę moim dzieciom to że dziadka wzięto do rezerwy w środku nocy jak wszystkich chłopów ze wsi, że kobiety zostały same i nie miały telefonu (nawet jednego a jakby nawet był to by nie działał) żeby dowiedzieć się gdzie są ich mężowie i kiedy wrócą. Podejrzewam że będę miała problem wytłumaczyć film "Rozmowy kontrolowane"... Jak wytłumaczyć mam ludziom z pokolenia urodzonych po 2000 roku że za "spekulację" mięsem groziła kara śmierci... a zdaje się że dzień po ogłoszeniu Stanu Wojennego od rodziców z Mazur do Warszawy jechała pracownica ambasady amerykańskiej (z połowa świni w bagażniku) "konwojowana" przez podporucznika Ludowego Wojska Polskiego, który również miał  pół świni w aucie... o tym czego dokonali i czym im to groziło dopiero tak naprawdę dowiedzieli się na miejscu bo przecież nic nie wiedzieli bo kto by radia i telewizji słuchał będąc w gościach a telefon był jeden na wieś u sołtysa (czarny, na korbkę do którego się mówiło "halo centralka, dajcie mi Warszawkę" i odkładało się słuchawkę i czekało aż połączą i oddzwoni.. Do dziś pamiętam zapach domu Sołtysa... zapach wiejskiej chaty, glinianych tynków, gotowanych pyzów, kuchni z fajerkami, starego drewna... świeżego mleka.

13 grudnia 1981, nie było mnie na świecie ale byłam "w drodze"... a tej nocy w gospodarstwie moich rodziców urodził się baran o połowie pyska czarnej... nazwany został Jaruzel.
Zapach owczarni tez pamiętam choć miałam cztery lata jak rodzice sprzedali owce... pamiętam zapach śruty, i zółte kwadratowe wiaderko z parcianą rączką  ale to inna historia...


środa, 5 grudnia 2012

Łukta

W ten weekend byłam z okazji imienin rodziców (Andrzej i Barbara)  w rodzinnym domu.
Poza świetowaniem postanowiłam tez cos zrobić dla innych. Poświęciłam  dwa popołudnia na zfotografowanie wszystkich nagrobków na lokalnym cmentarzu. Kiedyś był to cmentarz wyznaniowy- katolicki, ale kilka lat temu pojawiła sie tablica "CMENTARZ KOMUNALNY" teraz jej nie ma ale nie wiem jaki jest w końcu jest satus tego cmenatarza ale nie zmienia to faktu że jest to lokalny gminny cmenatarz (jest jeszcze drugi we Florczkach).
Pomijam fakt że budziałm ciekawość ale i tez negatywne emocje... jednak po chwili rozmowy Pani wycofała sie ze straszenia mnie policją.
Poza kilkoma jeszcze "poniemieckimi" zapomnianymi grobami większość jest zadbana... Cmenatrz jest zadbany, Szkoda że z prawie każdego nagrobka bija po oczach jaskrawo kolorowe sztuczne kwiaty i kiczowate znicze... jednak w porównaniu z innymi cmantarzami które widziałam a zwiedzam cmentarze nie tylko z racji hobby genealogicznego ale i z racji zawodu
(architekci krajobrazu projektują też cmentarze co wcale nie jest łatwe)... i ten o dziwo, pomimo tonięcia w kiczu dodatków jest dość jednolicie na jednym dośc dobrym poziomie... Nie wiem czy to zasługa lokalnjych zakładów kamieniarskich czy małej zasobności portfeli ale nie ma na nim wielkich pysznych i czesto w swym przepychu okropnych pomników, przeważa stonowana stylistyka i raczej skromność... co daje ogólne dobre wrażenie. Ale jest jedna rzecz która mi się rzuciła w oczy. Moda na porcelanki. Sądze że minimum 1/3 grobów niezaleńie od daty powstania ma porcelanki. Nowoczesne grawerowane wizerunki na płycie są rzadkie ale jesli już sa to są dobrze zrobione...

Poniżej porcelanka która mnie urzekła...




 

 Tu grób dziecka. Nietypowy. NIe dość że pełnowymiarowy,
 Na porcelance jest zdjęcie rodziców trzymających się za ręce
 Dwa chyba najstarsze groby z tych z zachowanymi
tablicami.
W jednej musiałam sie posiłować kredą żeby odczytać napis.


Wśród "perełek" jest i takie zdjęcie chłopca

Cmetarz w Łukcie to jedno. Gorzej niestety sie sprawa ma z cmenatrzykami wiejskimi lub wręcz rodzinnymi w Mostkowie, Lusajnach, Kojdach, Zajączkowie- o tych wiem a ile ich jest naprawdę? Nie mam pojęcia.
Od Teścia wiem że jeszcze w latach 80 XX wieku nagrobki stały.Czytelny był układ cmenatarza,  a one same moze nie były zadbane ale jakoś szanowane. Niestety wraz ze zmianami w kraju szacunek jakoś sie ulotnił i ... ktos kto wypasał krowy w poblizu zapomniał upalowac krowy lub ogrodzic pastuchem  i krowy zdemolowały  nagrobki, młodzież dopusciła sie dalszej dewastacji, wycięto drzewo na terenie nie dbajc czy upadając roztrzaska płyty nagrobne...
Tym razem zabrakłomi czasu i pogoda tez była kiepska na takie archelogiczne zabawy (ręce grabiały)ale następnym razem  (pewnie latem) postaram sie cos z tych cmentarzy spisać... w do tego czasu moze kogos nimi zainteresuję. Może stowarzyszenie Borussia?
Pamiętajmy że w ramach naszego hobby warto czasem zrobic cos więcej, nie tylko w parafii, cmenatarzu czy Archiwum w którym mamy przodków... a na Warmii i Mazurach jest to konieczne bo tu zsoatli prozdkowie tych których wywieziono do Niemiec albo uśmiercono gdy stawali w obronie włsanego majatku (np.krów). Bez naszej pomocy potomkom nie uda sie ich odnaleść.... bo czesto nie wiedzą nawet gdzie szukać.  A jeśli nawet wiedzą to czas systematycznie zaciera pamięć wykutą w kamieniu.... i za rok lub dwa nie będzie już nic....

Brzoza....

Dostałam w poniedziałek akt ślubu Ludwika i Marii. Nareszcie coś konkretnego a propos ich wspólnej historii... no może poza spisem ludności i ich wspólnym zdjęciem.

Akt ślubu potweirdza dane Ludwika (rodzice, miejsce urodzenia) i uwiarygadnia akt urodzenia który mam... jaednak Maria? No niestety moja łacina jest żadna. Nawet posiłkowanie sie słowniczkiem z ksążki "Poszukiwanie Przodków" Małgorzaty Nowaczyk nie pomogło.... Przy Marii znajduje sie w miejscu zamieszkania  słowo jkaby "SMOLEŃSKI" Monasterium- no ale klasztoru takowego znaleść nie mogę a wszystko co przypomina słowo Smoleńsk powoduje że wyszukiwarka wypluwa z sibie sieczke artykułów i zdjęć dotyczących katastrofy samolotu... i tak okaże się że moja ososbista praprababka tę brzozę zasadziła i pielęgnowała... ech....

Czekam zatem na tłumaczenie i sugestię coz to za klasztor mógł być...


środa, 28 listopada 2012

mur urzedniczej niemocy

Jedyną "pamiatką" po mojej Prababci której nazwiska nie znałam do czerwca tego roku będzie chyba akt jej zgonu ... Zmarła w 1968 roku na Pradze Północ.
Chciałam wydobyć jej teczkę dowodową z nadzieja że może jest, że nie została zniszczona jak przewidywały przepisy 10 lat po śmierci Prababki,.

Znam datę zgonu, znam datę urodzenia, znam rodziców, znam syna, znam adres pod którym mieszkała w 1906 roku i to byłoby na tyle.
Nie wiem gdzie jest pochowana, nie wiem gdzie mieszkała, nie wiem ...

Wysłałam  wniosek do Biura Administracji  i Spraw Obywatelskich Delegatura w Dzielnicy Praga Północ, najpierw mailem.
Napisałam  czego szukam (teczka dowodowa), dlaczego (jedyne dokumenty po prababce) kim jestem i tak dalej.
Zadzwoniła miła Pani która wysłuchała o co dokładnie mi chodzi.. poradziła żeby może jakoś ustalić numer dowodu osobistego bo oni te teczki maja numerami ułożone a nie nazwiskami... albo adres.Ale jak nie znajdę to żeby oficjalnie wysłać już poczta wniosek oni poszukają... Na własna rękę nie ustaliłam nic więcej poza tym co miałam w aktach. Wniosek napisałam. A że w formularzu na stronach internetowych nie było takiego przypadku jak mój wysłałam oficjalne pismo noszące wszelkie znamiona urzędowego (czyli kto , do kogo, co , dlaczego i podpis... Po kilku dniach dostała list ze jestem "wezwana" do uzupełnienia wniosku (w załączeniu formularz ) bo tylko taki mogą przyjąć i do przedstawienia potwierdzonych NOTARIALNIE dokumentów potwierdzających moje pokrewieństwo.  Rozumiem zasadność udowadniania pokrewieństwa ale notarialne potwierdzanie kopii dokumentów na których jest napis (za zgodność z oryginałem oraz nie ma mocy dokumentu urzędowego- czyli potwierdzanie kopii kopii). Nie dość że Notariusz kosztuje a po drugie jaki jest sens potwierdzać za zgodność z oryginałem  kopię z kopii?
Zadzwoniłam. Z trudem wytłumaczyłam Pani (innej niż za pierwszym razem) o co mi chodzi. Udało mi się ją przekonać że wyślę kopie bez potwierdzenia żeby wiedziała kto ja dla tej  pani jestem a jak będzie wiadomo czy teczka u nich w ogóle jest to dopiero wtedy przyjadę i najwyżej sami sobie potwerdzą dokumnety.

No i Pani sie na taki układ zgodziła. Wysłałam formularz (Przypomina mi sie anonimowany Asterix i Obelix jak załatwiali coś w urzędzie...) i kopie aktów (potwierdziałam sama za zgodność).

I dostałam odpowiedź wczoraj... że na Małej 15 nie ma w księgach meldunkowych Marianny Powierza ale dwie księgi dla tego budynku przekazali na Krzywe Koło...  no dobrze ale ja prosiłam o teczke dowodową a adres Mała 15 to tylko fakt który mogł ale nie musiał ułatwic poszukiwanie...
Ciekawa jestem czy na tym sie sprawa zakończy- tak sie obawiam- czy Pani będzie cos dalej robić...

Wiem że teczka dowodowa to dla urzędnika jakieś fanaberie. Wiem, że mają inne zadania ale przepraszam kto jak nie urząd własciwy dla miejsca zamieszkania może mi pomóc. W 1968 roku  obowiązek meldunkowy był... więc gdzies zameldowana była.  Akt zgonu wydawała dzielnica, gdzieś w aktach jakieś informacje o niej muszą być... a ja nie mam do  nich dostępu.
Jedyna szansa to to że może przekażą teczki archiwalne do Milanówka, ale śmiem w to wątpić bo ode mnie sie Pani dowiedziała o tym że Archiwum w Milanówku te dokumenty przejmuje.

Ech... a taka obiecująca była ta pierwsza rozmowa telefoniczna... młoda dziewczyna, równie entuzjastyczna jak ja... ech.

Entuzjazm mi opadł do poziomu zero.


piątek, 23 listopada 2012

Pradziadek oficjalny - acz zapewne z płodnościa na bakier

O pradziadku domniemanym napisałam.. ale jak to się ma do pradziadka oficjalnego... bo przecież był, żył...

Żył lecz życie jego dość traumatyczne się zaczęło i może tu winy problemów z poczęciem należy się doszukiwać.
Z opowieści rodzinnej wynika że urodził się jakoś zimowa porą (jak ustalę akt jakiś to podam dokładnie).
Śnieg w każdym razie był spory. Noworodka ojciec wziął i z świadkami i chrzestnymi udał się do parafii zgłosić urodzenie dziecka i ochrzcić. Zasiedli w sanie i pojechali...
Po dopełnieniu formalności musieli chyba zahaczyć o wyszynk jakiś uczcić to wydarzenie (być może był to syn pierworodny).
Wrócili do domu. Bet oddają położnicy, żeby noworodka nakarmiła a tu... bet pusty. Zgubili dzieciątko wracając. Rzucili się szukać. I znaleźli w zaspie. Na szczęście całe. Odratowali. Ale Pradziadek, z jakiś rodzinnych przekazów wiem,  był chorowity całe życie. Być może ta przygoda przyczyniła się do późniejszych problemów z poczęciem potomka...  Zmarł dwa lata po ślubie córki. Leży w bezimiennym grobie w Białej... zadbanym ale bez żądnych napisów....
Mam w planach założenie na grobie tabliczki ... aby uczcić cichego człowieka (bo tak został zapamiętany).

Jego akt zgonu mam nadzieję bez większych problemów wydobędę z USC w Białej.

I podążę jego tropem. W końcu jego nazwisko noszę... choć miał córkę... to zabawne. Teoretycznie jego nazwisko powinno umrzeć wraz z nim po pierwsze dlatego że miał tylko córkę a po drugie że ona nie do końca jego była....  jak historia potrafi dowartościować ludzi będących w cieniu (na pewno był pod pantoflem żony- bo chyba inaczej się nie dało z taką kobietą jaka była jego żona).

Jego córka wyszła za mąż i przyjęła nazwisko po mężu ale... ale kiedy jego wnuki zaczęły studia nazwisko "Szczur" nie bardzo było dobrze odbierane... było powodem docinek i innych nieprzyjemności i niewybrednych dowcipów. Zapadła rodzinna decyzja o zmianie nazwiska na nazwisko matki- czyli po 23 latach Babka wróciła do nazwiska panieńskiego, które przejęły też jej dzieci w tym mój ojciec i ja.. a ja mimo że jestem mężatką zostałam przy nazwisku panieńskim i tak... nazwisko Józefa Dąbrowskiego nie zaginie... jak na razie... miałam czterech stryjów a wśród rodzeństwa stryjecznego większość stanowią mężczyźni....

Hm... i tak człowiek który o mało nie zginął w zaspie  kilka godzin po urodzeniu trwa... w każdym dźwięku mojego nazwiska... Jego pamięć upamiętniam za każdym razem jak się przedstawiam.

-Magdalena Dąbrowska,

Pradziadek domniemany

Przeglądam zdjęcia z zaduszkowego wyjazdu do  Białej i Rzeczycy, przyglądam się zdjęciu grobowca lekarza, Bronisława Nartowskiego zm. w styczniu 1927 roku i zastanawiam się jak dowiedzieć się czegoś o nim. Zapyta się ktoś po co. Przecież żaden z moich przodków  Nartowski się nie nazywa. Przecież w Białej takich krewnych nie mam... a co z przodkami domniemanymi? Z tymi  o których wszystkim jest wiadomo ale oficjalnie są obcymi?

Moja Prababka młodo wyszła za mąż ale  długo nie pojawiało się dziecko... bardzo długo. Chyba 16 lat.
Nagle Prababka zostaje matką. I wszyscy we wsi wiedza czyje to dziecko może być... i dziecko rośnie wśród żartów niewybrednych rówieśników:
" -a czyjaś Ty?
-Dąbrowskiego- odpowiada hardo,
-Haha , nie Ty nie jesteś Dąbrowskiego, Tobie się tylko tak wydaje!!!"

O in vitro nikt wtedy nie słyszał, a pewnie Prababka mimo, ze bardzo wierząca by zdecydowała się na tę metodę.. tak jak sięgnęła po inny sposób "leczenia niepłodności". Jak i z jakich pobudek nie mi oceniać i dochodzić.
Faktem jest to że Babcia urodziła córkę długo po ślubie, faktem jest że córka dość szybko urodą odbiegała od rodziny jednocześnie naznaczona podobieństwem do lekarza była. Odziedziczyła tez coś jeszcze. Inteligencję, dowcip.. zupełnie inne niż "rodzinne".

Dokuczania nie skończyły się wraz dzieciństwem. Dalej była obiektem kpin, obgadywania i niewybrednych uwag. Dlatego wyszła za maż za mojego dziadka. Mimo, ze miała jedynie 19 lat a on był dużo starszy. Mimo, ze nie był jakąś świetna partią ale zaoferował jej jedno- wyprowadzi się daleko od Starej Wsi.

I zamieszkali w Warszawie, ośmioro dzieci mieli. Szczęśliwi razem  to chyba nie byli za bardzo ale byli... biednie było ale dali rade te dzieci które chciały się uczyć wykształcić.
I  minęły lata.. Odeszli z tego świata a ich córka po latach chciała odwiedzić groby dziadków w Białej  i chodziła po cmentarzu, chodziła i co chwila lądowała od grobem Bronisława Nartowskiego a grobów rodzinnych nie znalazła. Kiedy żaliła się potem siostrze z tego że nie znalazła grobu dziadka starsza siostra zaśmiała się ... kwitując- "znalazłaś przecież". - grób Nartowskiego.

I mając tego świadomość nie wstydzę się tej historii bo cóż, bez domniemanej lekarskiej "inicjatywy" nie byłoby mnie tu dziś... Prababka zmarłaby bezdzietnie. Tak więc wdzięczna jestem losowi że był...
tylko jak urzędnikowi w USC w Białej udowodnić pokrewieństwo z dr Nartowskim żeby uzyskać kopie aktu zgonu? Co mu powiem? Że to mój pradziadek domniemany? Czym to udowodnię? Podobieństwem? Chciałabym ,ale zdjęcie na grobie zostało zniszczone... muszę poczekać aż akta z 1927 roku trafia do archiwum... a to jeszcze 15 lat!!!!



poniedziałek, 19 listopada 2012

w pogoni za własnym ogonem

Znów doszłam do tego etapuposzukiwań kiedy to  nic nowego nie znajduję i zaczynam kręcic sie w kółko. Muszę znów zrobić sobie dwu-trzymiesięczny oddech.

Czytałam dziś artkuł z wrześniowego Zwierciadła o poznawaniu przodków. Artykuł odnosił sie nie do genealogii ale do psychologii ale odzwierciedlał to co odnajduje w metrykach... poznaję historię swoich przodków jednoczesnie poznając siebie samą... cechy które spowodowały takie a nie inne wybory moich protoplastów są częścią mnie... wtopione w moje DNA. W akżdej historii, odnalezionych faktach odnajduej coś co jest mi bliskie...
Mam świadomość tego że szukając znajduje się czasem niewygodne fakty. Często wkracza się w strefy rodzinnego tabu. Jednak odcinanie sie od tego  to jakby odcinanie sie od siebie samej.
Im dalej sie zagłebiam, im więcej dowiaduje sie o przodkach tym staje sie psychicznie spokojniejsza, wyciszona...

Jednocześnie mam ciagłe przeświadczenie o rodzaju długu który mam wobec przodków... coś ciagle karze mi szuakać dalej. Juz nie tylko dat ale zagłebiać się w losy, starac sie ustalić jak najwięcej...  Mam dziwne przeświadczenie że mam odnaleść coś konkretnego....  Ta wycieczka w historię kraju, świata, kultury jest tez podróżą w głąb siebie... bez korzeni, bez świadomości skąd przychodzę nie można iść z podniesioną głową w przyszłość.


wtorek, 13 listopada 2012

"Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci".


Trafiłam dziś na ten cytat  i poszukałam reszty tego wiersza...  stanowczo chyba muszę zamówić sobie u kogoś na gwiazdkę tomik Szymborskiej...
mam nadzieje  że chwast nie będzie się natrząsał z mojej mogiły.. że zasłużę sobie na pamięć o sobie..., że nie stanę się bezimiennym duchem.






Rehabilitacja - Wisława Szymborska
Korzystam z najstarszego prawa wyobraźni
i po raz pierwszy w życiu przywołuję zmarłych,
wypatruję ich twarzy, nasłuchuję kroków,
chociaż wiem, że kto umarł, ten umarł dokładnie.

Czas własną głowę w ręce brać
mówiąc jej: Biedny Jorik, gdzież twoja niewiedza,
gdzież twoja ślepa ufność, gdzież twoja niewinność,
twoje jakośtobędzie, równowaga ducha
pomiędzy nie sprawdzoną a sprawdzoną prawdą?

Wierzyłam, że zdradzili, że niewarci imion,
skoro chwast się natrząsa z ich nieznanych mogił
i kruki przedrzeźniają, i śnieżyce szydzą
- a to byli, Joriku, fałszywi świadkowie.

Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią się im płaci.
Chwiejna waluta. Nie ma dnia,
by ktoś wieczności swej nie tracił.

Dziś o wieczności więcej wiem:
można ją dawać i odbierać.
Kogo zwano zdrajcą ten
razem z imieniem ma umierać.

Ta nasz nad zmarłymi moc
wymaga nierozchwianej wagi
i żeby sąd nie sądził w noc,
i żeby sędzia nie był nagi.

Ziemia wre a to oni, którzy są już ziemią,
wstają grudka po grudce, garstka obok garstki,
wychodzą z przemilczenia, wracają do imion,
do pamięci narodu, do wieńców i barw.

Gdzież moja władza nad słowami?
Słowa opadły na dno łzy,
słowa, słowa niezdatne do wskrzeszania ludzi,
pis martwy jak zdjęcie w blasku magnezji.
Nawet na pół oddechu nie umiem ich zbudzić
ja, Syzyf przypisany do piekła poezji.

Idą do nas. I ostrzy jak diament
- po witrynach wylśnionych od frontu,
po okienkach przytulnych mieszkanek,
po różowych okularach, po szklanych
mózgach, sercach cichutko tną.

niedziela, 11 listopada 2012

myśląc o 11 listopada

Dziś jest 11 listopada, znów na ulicach Warszawy zadyma.. gaz łzawiący, petardy, armatki wodne...  tak młodzi świętują to że mieszkają w kraju o którego istnienie walczyli ich przodkowie...

Tożsamość narodowa przetrwała 123 lata rozbiorów.. my genealodzy to rozdarcie kraju widzimy wyraźnie... mamy w swoich zebranych dokumenty po łacinie (Galicja) po rosyjsku (zabór rosyjski) i po niemiecku (zabór pruski) nasze nazwiska latami były zapisywane w językach bez naszych ogonków, głosek... przekręcane ale przetrwały. Nasza tożsamość narodowa istnieją podsycana literaturą, sztuką i wolą przetrwania... Chichot historii spowodował że jako Niemców wysiedlono mnóstwo mieszkańców Warmii i Mazur którzy o polskość tych ziem walczyli spokojnie... bez eskalacji ale metodycznie- np kandydatem na burmistrza Ostródy mógł być każdy pod warunkiem że zdał egzamin z języka polskiego ... zniszczenia tego regionu były tak ogromne że do dziś jeszcze nie zostały nadrobione... a nie były one z powodu przetaczania się walk ale z powodu wysiedleń... Jak moi rodzice sprowadzili się w 1980 roku w tamte strony  Naczelnik gminy poinformował że z infrastruktury przedwojennej zostało ok 20% ale zniszczenia spowodowała ludność  napływowa która niszczyła wszystko co "niemieckie" ... przykładem może być wieś Mostkowo gdzie była Gospoda i restauracja z letnią salą ze zrośniętych drzew, był tartak, młyn, stacja benzynowa, wytwórnia rowerów, dwa sklepy, wielka chlewnia gdzie świnie opasane były zlewkami z mleczarni.

Co jest teraz? Młyn zawalił się choć jeszcze w latach '90 były resztki koła młyńskiego, po wytwórni rowerów wiem gdzie jest fundament... zabytkowy transformator w ceglanej budowli rozebrano z 6 lat temu a on chyba zasilał tartak... zlewnia mleka- dawna mleczarnia chyba została zlikwidowana w latach '90. Jest jeden sklep i szkoła podstawowa... nawet piękny mostek kamienno-betonowy przerobiono w ramach "remontu" na zwykły przepust.

Krążył kiedys żart co było w Rumunii przed Czauczesku? -odpowiedź brzmiała- elektryczność
Tak na Mazurach co było przed wysiedleniami? przed elektryfikacja w latach '60 (chyba 1968 rok) ? Prąd w każdym gospodarstwie z agregatu na torf czyli tzw. "diselmaschine".

Tym bardziej smutno mi że młodzi ludzie widzą w tym dniu jedynie pretekst do burd...  Wiem że to jedna zadyma a kilka marszów odbyło się spokojnie w atmosferze świątecznej... jednak pozostaje mi jakiś niesmak i wstyd. Wstydzę się przed moimi przodkami, Babcią i Dziadkiem walczącymi w Powstaniu,  Moi cioteczni pradziadkowie "naciągnęli" dość mocno swój wiek żeby móc zaciągnąć się i pójść za PIERWSZĄ KADROWĄ...
ech... mimo wszystko cieszę się dzisiejszym dniem... tym że jestem tym kim jestem i mieszkam w tym kraju pełnym absurdów ale tak pięknym, z taka historią... w POLSCE.

piątek, 2 listopada 2012

Bo myśmy z Gliny... ulepieni

Namówiłam Ojca i Stryjenkę do wycieczki z okazji Wszystkich Świętych w ich rodzinne strony.
Tak się moje życie ułożyło że zamieszkałam niecałe 50 km od rodzinnej Starej Wsi.

Doinformowani za pomocą strony grobonet wiedziałam jak wygląda i gdzie położony jest rodzinny grób. Niestety życie składa się z narodzin i  umierania.  W ciągu ostatnich dwóch lat do przodków dołączyły kolejne trzy osoby....
Krótkie spotkanie z rodzina na cmentarzu może nie było zbyt owocne ale mam zamiar kuć żelazo póki gorące... Mam wrażenie że mojego Ojca ciągnie do kontaktu z tą częścią rodziny... więc sądzę że przy najbliższej okazji znów złożymy wizytę rodzinie Szczurów.

Ale Biała Rawska to nie był jedyny cel wycieczki. Jako, że ustaliłam że przodkowie wywodzą się z wsi Glina parafii Rzeczyca postanowiliśmy  pojechać na tamtejszy cmentarz zapalić chociaż symboliczna świeczkę na jakimś grobie... cóż ciężko było wybrać ten jeden wśród około 20 grobów z nazwiskiem SZCZUR.

Chodziłam po  zadbanym, wyjątkowo przestronnym i uporządkowanym cmentarzu fotografując kolejne groby i zastanawiałam się,  która z twarzy patrzących na mnie z porcelanek, należy do któregoś z moich przodków... ustalę to mam nadzieję i może za rok lub dwa pójdę już na konkretny grób. Jedne a może n a kilka...

Na moim Tacie zrobił wrażenie widok tylu potencjalnych krewnych. Docwenił tez moją włożoną pracę.. nie do końca rozumie co mną kieruje ale chyba sama nie wiem co .. ciekawość? Detyktywistyczne zacięcie? Zagadka? Ambicja? A może wszystko razem...

Tate na tym cmentarzy zaczepił pewien pan prosząc o pomoc w zapaleniu znicza... Pan ten zapalał znicz na grobie  z nazwiskiem SZCZUR właśnie. Tata wspomniał, że stąd pochodzili jego przodkowie   .. o nazwisku Szczur i Jeleń... Pan spytał tylko  retorycznie.. z GLINY? Tak, potwierdził Tata.
Rozmowa urwała się samoistnie... ale widać że w Glinie prawdopodobnie do dziś mieszkają jacyś moi krewni...  może ustalę z czasem ich tożsamość.

Bo z Gliny jam ulepiona i rodzina moja...


poniedziałek, 29 października 2012

Genalogia to społeczność

W dobie facebooka do którego świat kontaktów miedzyludzkich przeniósł sie prawie całkowicie genealogia jest alternatywnym światem równoległym....
Zaczynając przygodę z genealogią około 4 lat temu czułam się samotnikim przemierzającym wszechmiar archiwalnych dokumentów ale szybko zorientowałam się że to nie jest prawda. Genelaogia to pasja która łaczy ludzi i nie tylko krewnych i spowinaconych w jednym drzewie ale całe rzesze ludzi skupionych na jednym celu .... genelogii.
Cała idea baz informacji oparta jest na współpracy której efektem sa setki tysięcy zdigitalizowanych metryk, miliony zindeksowanych rekordów.
Nigdzie  poza tą forową genelogiczną społecznościa nie postkałam tyle bezinteresownej chęci pomocy, tylu pasjonatów... owszem zdarzają się osoby żerujące na pracy inncyh ale zawyczaj zjawisko to jest albo napietnowane albo spychane na margines przez  przytłaczającą masę pozytywnej energii.

Forum na genealodzy.pl to żyjący o każdej porze dnia i nocy organizm... skarbnica wiedzy połaczonej, właściwie zawsze się znajdzie ktoś kto zna odpowiedź na naurtujące nas pytanie. A jesli nawet nie zna to powie gdzie ja można znaleść...

Sądząc z postów nawiązały się tam liczne znajomości niektóre tylko wirtualne i inne zaś wyszły poza  sieć i żyją w "realu".

Ja z natury jestem nieufna, ostrożna bo wiem że bywam naiwna w ocenie ludzi... niby nigdy sie do końca nie nabrałam na czyjeś  miłe słowka,ale tak mam... jednak widzę że w tej społeczności serdecznośc i otwartość jest  prawdziwa. Opowiadamy sobie historie dotyczące naszych najbliższych które czasem nie sa jednoznaczne i kryształowo czyste. Przodków miewamy róznych, ale to nie jest nasza wina... i tu nikt nas nie ocenia. Jesli szukamy osobę chora psychicznie czy osobę osadzoną w więzieniu  to dasteniemy informacje gdzie warto szukać...  tu nie mam tabu jakim  przez dziesiatki czy setki lat były nieślubne dzieci... Chyba nie ma tajkiej rodziny w której choć jeden taki przypadek by sie nie trafił i wszyscy wiemy jak trudno czasem jest dotrzeć do jakichkolwiek dokumentów potweierdzających istnienie takiej osoby... tu na równo traktuje  się chłopów i zamożna szlachtę...
To jest społeczeństwo idealne, az utopijne w swej idealności mimo że wady czasem jakies miewa...

Mam nadzieję że pasja ta przyniesie mi poza satysfakcją osobistą też kilka znajomości które przy odrobinie szczęscia moga się przerodzić w przyjaźnie... bo przyjaźń chyba w facebookowym życiu najbardziej zanika...  a dla nie jest wartościa nadrzędną acz los prawdziwych przyjaciól mi poskąpił.

czwartek, 25 października 2012

Indeksowanie a historia Warmii i Mazur

Indeksuje śluby parafii Dylewo pod OStródą z lat 1874-1909.  Znajduje wśród nazwisk mnustwo tych które brzmią mi znajomo... znajomo bo noszą je osboy z którymi chodziłam do podstawówki. Wydawało mi sie że praktycznie większość  mieszkańców moich okolic to ososby napływowe bo mieszkańców tych terenów wysiedlono... jednak okazuje się że wielu kolegów lub zwykłych znajomych szkolnych wygląda na to że z obawy przed przesiedleniem, lub przed innymi represjami  ukryło fakt iż mnieszka tam od zawsze.

Ciekawa jestem ile ciekawych spostrzeżeń przyjdzie mi jeszcze w trakcie indeksowania...


Indeksowanie ma jeszcze jedną wartość dla mnie. Mam przekonanie, że pamięć o ludziach trwa dopóki ktoś wymawia ich nazwiska. Tak więc ...dbam o pamięć o tych którzy z racji upływu czasu stali się bezimienni....

Wracam do indeksowania.

wtorek, 16 października 2012

Maria Ciepielowska ... owiana tajemnicą

Maria Ciepielowska , według historii opowiedzianej mi przez Babcię porwana została jako 16 latka przez Ludwika  w jednej koszuli. Miała wtedy podobno włosy do ziemi.  Potem urodziła 14 dzieci (cześć z nich zmarła jako malutkie dzieci), chorowała na cukrzycę. Zapadła nawet w śpiączkę cukrzycową - ale z niej się obudziła.
Wydawało mi się, że sporo o niej wiem... Była Babcią mojej Babci. w odręcznie przez moją Babkę narysowanym drzewie genealogicznym  widniała jako Maria Ciepielowska z domu Dylska. Nie miałam powodów żeby negować to nazwisko ale kiedy zaczęłam wnikać na poważnie w historię rodzinną okazało się że w aktach urodzenia jej dzieci widnieje Maria Dattelbaum...

Do dziś mimo odnalezienia aktów jej rodziców, rodzeństwa, nie udało mi się ustalić ani jej daty urodzenia ani miejsca. Podobnie z jej mężem. Miesiąc temu znalazłam jego rodzeństwo a oni we dwoje jakby nie istnieli. Gdyby nie to że mam ich zdjęcie to bym zaczęła się zastanawiać czy nie są tylko "fatamorganą".
Z rok temu dzięki miłej Pani w USC w Kazimierzu Dolnym uzyskałam akt zgonu Marii. Niestety niewiele wniósł do poszukiwań bo w akcie tym zamiast jej rodziców widnieli rodzice męża . Akt tez jest na nazwisko Dylska... w 1942 roku akt na nazwisko Dattelbaum byłby wyrokiem śmierci na całą rodzinę. Nic dziwnego, że moja Babcia znała ja jako Dylska. Tak było bezpieczniej.  Dopiero dziś w spisie ludności Krakowa z 1910 roku znalazłam  ich.

Ale Praprababcia Maria Ciepielowska nie jest tylko postacią  z drzewa.. była kobietą która wychowała 9 dzieci. Dość szybko owdowiała. Chorowała na cukrzyce co w XIX i na początku XX wieku nie było tak "bezpieczne" jak teraz.

Nie miała głowy do imion swoich dzieci... urodziła ich 14. Od tego zresztą miała córkę Stefanię.

Moja Babcia przed wojną pracowała jako pomoc w gabinecie ginekologicznym i tam dowiedziała się o "skrobance". Wychowana w bardzo katolickiej rodzinie przyszła oburzona do domu i zaczęła swojej Babci mówić o tym haniebnym zabiegu.. a ta rozmowa ta wyglądała tak:
-dziecko że ja też o tym nie wiedziałam..!
-ależ Babciu przecież to jest grzech!
-dziecko może i grzech ale ja tak strasznie bałam się porodów!!!

A z perspektywy Marii która przechodziła  w ciąży blisko 11 lat w tamtych czasach  każdy poród był realnym zagrożeniem...


NIespodzianki z Biblioteki Cyfrowej

Dostałam wczoraj przesyłkę z Archiwum Diecezjalnego w Tarnowie... wreszcie dotarły akty  osób wyszukanych na . FamilySearch. Okazało się, że po pierwsze osoby indeksujące nie bardzo się znają na metrykach i okazała się że  w indeksach pojawił się nie ojciec dziecka a dziadek.. a zapis  który sugerował bliźnięta był źle odczytanym aktem dziewczynki trojga imion... najważniejsze jednak że akty te są. Że mam je i to co najbardziej mnie zaskoczyło to poza zdjęciami z mikrofilmów mam też oficjalne ODPISY czyli tak naprawdę tłumaczenia a Ksiądz przygotowujący dokumenty zadał sobie trud by spisać wszystko w piśmie przewodnim dodając jeszcze uwagi odnośnie zawodu,  nieścisłości w zapisie nazwisk. Warto było te kilka zł zapłacić...

Ale niespodzianek dziś był ciąg dalszy....
Zajrzałam na stronę Małopolska Biblioteka Cyfrowa mimo ze nie przepadam za tą akurat Biblioteką Cyfrową bo nic nie umiem znaleźć... jakoś "wystrój" mi się nie widzi. Ale weszłam i rzuciło mi się że ostatnio dodane zostały spisy ludności miasta Krakowa z lat 1890, 1900 i 1910.

Przewertowałam indeksy  szukając nazwiska Korcyl i... nad nazwiskiem Korcyl widzę coś i własnym oczom nie wierzę... w linijce wyżej jak wół widnieje LUDWIK CIEPIELOWSKI, mój poszukiwany Ludwik ... a Zofia Korcyl to jego córka... zerkam na kolejna stronę a tam  normalnie Gwiazdka genealoga. Data jego urodzenia i miejsce, data  i miejsce urodzenia jego żony czyli Marii Ciepielowskiej z domu Dattelbaum i wszystkich ich żyjących w 1910 roku dzieci.
Fantastycznie!!!! O ile dane roczniki będą w Archiwum to może uda się mi te metryki uzyskać...

I tu chyba jest miejsce na kolejny post... o poszukiwaniu Marii Ciepielowskiej

wtorek, 2 października 2012

aaaa.. gdzie te akta!!!????

AAA czekam .. już paznokcie zaraz obgryzę.. ileż list może iść 50 km? Na piechotę chyba go wypchnęli ze Smyczkowej... ach ... CIERPLIWOŚCI... czekam dalej może jutro?

Są!!! Hurrra Są

Zazwyczaj siadam do otwierania koperty z pietyzmem, otwieram nożykiem a nie rwę.. siadam w skupieniu... i czytam... dziś plany  popsuł mi deszcz i zamoczył kopertę więc musiałam szybko wyjąc akty z koperty aby nie zamokły... och i co tu znalazłam? A kilka informacji. Mam rodziców prababci, mam wiek pradziadka czyli "oszacowaną" datę urodzenia. Mam adresy. hm...  kolejne elementy układanki są ale  spodziewałam się może rodziców Pradziadka.. Ale ilu w końcu jest Henryków Aureliuszy du Laurans.

wtorek, 25 września 2012

czekanie...drugie imie genealogii

ech.. to czekanie. Najpierw trzeba zaczekać na przypływ gotówki żeby móc zapłacić za kopie akt a potem trzeba czekać na  list. Potem  trzeba czekać na tłumaczenie jeśli akt nie jest w języku polskim albo nasza znajomość języka nie pozwala nam na rozszyfrowanie danych ... potem jak już mamy dane czekamy  aż znajdzie się chwila na przejrzenie po raz setny genetyki, wyszukiwarek wszelkich, znajomych stron z metrykami i indeksami a jak nie ma w tych bazach nic z nas interesujących stron to znów przyjdzie czekać aż się pojawi albo nam nadarzy się sposobność udania się do źródeł albo... pojawi się kolejny wątek poszukiwawczy. I tak genealogia na drugie imię ma czekanie. Tu nic nie dzieje się już.. tu wszystko wymaga cierpliwości i trybu myślenia "archiwalnego". WIĘC czekam... dziś na to kiedy się zaksięguje łaskawie przelew na koncie żeby wysłać dowód wpłaty i móc zacząć czekać na list.



wtorek, 18 września 2012

Mormoni

 Mormoni, zgodnie z ze swojimi zasadami  udawadniają swoje pochodzenie i  czczą pamięc zmarłych wymieniajc ich z imienia i nazwiska i w tym celu gromadzą, gromadzą, spisują, indeksują i to co z naszego genealogicznego punktu widzenia jest najważniejsze -UDOSPTĘPNIAJĄ- akta metrykalne z całego świata.
Ich wyszukiwarka  familysearch była przeze mnie wielokrotnie odwiedzana. Kilka informacji u nich znalazłam, kilka potwierdziałam... a że dośc dawno nie zaglądałam to ostatnio mając chwilę wpisałam interesujące mnie nazwisko i ... de Laurans- nic z moich, Wilczkiewicz- nic nowego, Ciepielowski i tu... cóż juz miałam zrezygnować kiedy migneło mi "Disma Ciepielowski".

Ach uwielbiam Mormonów, za uczenie języka angielskiego, za przepastne archiwum w Górach Skalistych i za wyszukiwarkę...
Nareszcie po czterech latach szukania trafiłam na ślad po "moich" Ciepielowskich. Dwa akty urodzenia rodzeństwa prapradziadka. Wreszcie ... Teraz tylko czekanie na przesyłkę z Archiwum Diecezjalnego w Tarnowie. Ech ten dreszczyk niecierpliwosci... ta adrenalinka codzinnie koło południa w godzinach pojawiania się listonosza- ma coś czy nie ma... to otwieranie listu drżącymi rękami... i .... oj  musze jeszcze poczekać. Oby akt był naszpikowany pomocnymi danymi. Niech opływa w detale, dopiski... niech niesie dalej w historię...

piątek, 14 września 2012

genetyczna tęsknota za podkarpaciem

W zeszłym roku po raz pierwszy pojechałam na podkarpacie. Od zawsze chciałam, ciagnęło mnie w tamtą strone ale jakoś tak nie było okazji. Zycie tak się potoczyło że mąż wyjechał na kontrakt do Jarosławia i wreszcie znalazła się sosobność, PO pięciu godzinach w aucie z dwojgiem dzieci w tym trzymiesięcznym oseskiem wjechałam na podkarpacie... urzekło mnie.  Jeżdziłam tam z synami do męża co miesiąc. Zwiedziliśmy Jarosław, Rzeszów- choć  pobieżnie bo pogoda nam niedopisała, zwiedzilismy Przemyśl w którym zakochałam się bez reszty, i pojechalismy dalej, w Bieszczady oddająć im serce i duszę...  w tym roku takk się mi życie układa że nie mogłam ani razu jak dotąd tam pojechać a tęsknie nieomalże fizycznie odczuwając ból rozłąki z tamtym krajobrazem, atmosferą. Tyle miejsc jeszcze chce zobaczyć a najlepiej byłoby tam zamieszkać. Zastanaiam się jednocześnie co we mnie jest takiego że słysząc piosenke KSU "Moje Bieszczady" w radio popłakałam się ze wzruszenia...

I tu dochodzimy do drzewa rodzinnego. Widziałam że Pradziadek urodził sie w Bieczu, że Prababcia w Sanoku ale jak dotąd sądziłam że było to raczej związane z pracą jej ojca, bo każde prawie z 14 rodzeństwa rodziło sie gdzie indziej, niz z faktycznym pochodzeniem... jej bliżej było korzeniami do Krakowa- za którym też przepadam i teraz gdy się tam wybiorę poszukam na Kazimierzu śladów bytności moich przodków bo znam adres pod którym mieszkali.
NIe wiedziałam za to nic prawie o mężu Praprababki.
Ale wczoraj po latach juz bezowocnego szukania czegokolwiek  weszłam na stronę https://familysearch.org/ licząć , że może cś się nowego pojawiło bo dawna tam nie zaglądałam i  ku mojej radości trafiony zatopiony. Jest brat mojego prapradziadka, potem forowicze www.genealodzy.pl namierzyli i siostrę. Radośc wielka i kolejne nazwisko, które dzięki Mormonom znam. Dziwne to nazwisko "Pejkeirt lub Peykart" róznie pisane... obcobrzmiące, jakby z francuska co w mojej rodzinie niczym dziwnym nie jest. Z ciekawości wrzuciłam w mapę nazwisk na www.moikrewni.pl i .... zgadnijcie gdzie mieszka w Polsce najwięcej osóbo tym nazwisku (ledwie pięć) ???
A no w Jarosławiu. Prawda że dziwnie się nam te losy plotą... Tak ... wygląda powoli że ta moja teęsknota za Podkarpaciem jest  genetyczna ... przeżyła obie wojny, pomieszkała w Kazimierzu Dolnym, w Wilkopolsce (Jarocin, Poznań, Gniezno), przenosła się na mazowsze, potem wyskoczyła na Mazury zachodnie, wróciła na mazowsze i ciagle trwa... mimo mieszanek z rodzinami mazowieckimi z dziada pradziada, mimo próby usidlenia na Mazurach. Mimo wielkomiejskich , warszawskich konotacji- TRWA- i nasila się z każdym dniem.... i mam nadzieję że kiedys przestanę tęsknić... siedząc na werandzie drewnianego domu z widokiem na Bieszczady....

poniedziałek, 10 września 2012

Genealogia a historia zwana powrzechną

Byłam zawsze dobra uczennicą. Chętnie się uczyłam , a wiedza miała w zwyczaju sama kłaśc mi sie do głowy. Z historii zawsze miałam same piątki z wyjątkiem jedengo roku gdy trafiłam na początku liceum na nauczycielkę która wymagała znajomości dat (co do dnia) z okresu starożytnosci.
Wrodzone poczucie że wiedza ma byc logiczna i, że nalezy rozumieć dlaczego ta wiedza jest potrzebna nie umiałam uczyc się w systemie zakuć - zaliczyć-zapomnieć a żaden sposób nie mogłam zrozumić dalczego na etapie Liceum mam znac datę urodzenia Pitagorasa co do dnia mimoze data ta jest przeciez i tak wielce orientacyjna bo po drodze zmieniały się kalendarze i zasadniczo data ta poza wiedzą o tym który to był wiek do niczego mi się nie przyda...
Potem naszczęście nauczycielka się zminiła i znów historia była przede wszystkim znajopmością wydarzeń ich przyczyn i skutków, historia wielkich ludzi (nikt nie oczekiwał zebym znała date urodzenia Jana III Sobieskiego, bo od tego jest encyklopedia ale żebym wiedziała kim był, czym zasłynął i kiedy żył (wiek, okres, półwiecze) i jaki wpływ miał na historie Polski i świata.

Niestety historia to tak obszerny dział wiedzy że nie sposób poznac jej całej. Siłą rzeczy zna się tylko wyrywki, fragmenty pozwlający na ogólne spojrzenie na całość losów kraju czy Europy. W szkole nie ma czasu na historię prawa, historię administracji państwowej. Poznaje ja teraz od podszewki.
Odkrywam jak mało wiem a jak duzo wiedziec powinnam. Odkrywam jak zmieniały się zasady pracy urzędów, ucze się o tym jak wyglądało  życie w róznych czasch własnie po to by móc odnaleść kolejne ślady przodków i po to by zrozumieć to co już znalazłam.  Taka wiedza nie wietrzeje wraz z zaliczoną klasówką, nie ucieka gdzies tylko zostaje w głowie. Jednoczesnie uświadamia jak mało wiem o historii. Prowokuje do czytania.

Nie sztuką jest znaleść przodka XY ożenionego z panną AB w roku takim i takim... bo to jest proste. Czym innym jest uświadomienie sobie kim byli. Czym się zajmowali, jaki mieli status. Umiejscowić ich życiorysy w danej rzeczywistości ktoa musze zrozumieć, poznać uswiadomić sobie.

Nekrologi

Nekrologi to czasem skarbnica wiedzy. NIby krótka notka w gazecie o smierci i pogrzebie danej osoby ale zawiera czesto cos więcej.. w naszych poszukiwaniach to coś może zaważyc czy wogóle uda sie nam  ustalić kolejne elementy rodzinnej układanki.
W nekrologu podane jest gdzie  będzie pogrzeb, ktoś się pod nim podpisuje więc czasem zyskujemy imiona wspólmałżonków, dzieci. Ale poza nekrologami są jeszcze wspomnienia publikowane krótko po smierci lub z okazji rocznicy (czasem innej niz śmierć). Tu zazwyczaj mamy więcej informacji, czasem cały życiorys danej ososby...

I tak nekrolog mojeje prababki i wspomnienia o niej może niewiele uzupełniły mi dane o niej bo te znałam od Babci i jej pozostałych córek ale... przyblizyły mi ją jako osobę. Przestała być jedynie kobietą ze zdjęcia stała się Pania Dyretorową, cierpiącą w chorobie ale też osobą wierzącą i przede wszystkim ososbą udzielająca się charytatywnie... czego jej córki mogły nie byc świadome bo choroba zabrała im ją dość szybko.

Prababcia Helena z mężem Stanisławem


Saga Szczurów

Rodzinne historie bywały różne. Częśc się da potwierdzić a cześć to fikcja literacka a raczej głuchy telefon...
Historie rodzinne czsem przybierją formy różne... pamietniki, dzienniki, wywody genealogiczne czy zwykłe historie snute czasem w atmosferze wspominek.. a czasem staja się saga spisaną...  i nasza rodzina taką sage właśnie ma. Spisaną i narysowaną reką mojego sobistego stryja.  Faktograficznie niewiele wnosi ale jest zabawna dokumentacja życia o tyle cenną że zawiierająca zdjęcia i strzępki prawdziwych informacji,  które dla genealoga są, jak złamana gałazka przy ledwo widoicznej ścieżce dla trapaera... , podtrzymują trop. A czasem taki trop prowadzi do wspaniałych odkryć. Jeszcze wszystko przede mną!!!


Poniżej kilka stron z Sagi Szczurów





wtorek, 4 września 2012

Och... przyszły skany

Dziś dostałam kolejną archiwalną przesyłkę. Na szczęście dwa z trzech aktów sa po polsku i wiele wnoszą do historii rodziny ... a kolejny musi poczekac na tłumaczenie.

Ten dreszcz emocji, radości i ciekawości gdy w skrzynce znajduje sie list,  czy to papierowy, czy elektroniczny z Archiwum , USC lub parafii... ech... ta adrenalinka.. to otwieranie dokumntu, czytanie, szuaknie informacji... ech... kilka chwil i wiemy (lub czasem nie wiemy) gdzie szukac dalej...
wolę to od czekolady, od dobrego wina, i od kilku inncyh rzeczy.

Tak , zdecydowanie choroba nasila sie w ostatnich dniach. Tak, genealogia zawładnęła juz mną na amen...
ech .. jak pieknie kaligrafowano w 1848 roku w prafii Rzeczyca, ach jak pieknie...

sobota, 1 września 2012

Funia i jej pogrzeb

Genealogia to nie tylko imię , nazwisko, rodzice, daty urodzenia i śmierci... to historię żywych ludzi.  O tych, którzy odeszli stosunkowo niedawno historie jeszcze trwają w rodzinnej pamięci, ale ci dalsi, odleglejsi zatracili swoje życiorysy w raz z czasem, który dzieli ich od żywych.  Jednak są dokumenty, w których można choć część tych historii odzyskać.  Jenak nie będą to te barwne rodzinne opowiastki tylko suche "administracyjno-sądowe" fakty.

Ale póki co mam kilka historii z rodzinnej pamieci zbiorowej. Opowiadane przez mamę i babacię...

Jedna z takich historii to historia pogrzebu Cioci Funi czyli mojej ciotecznej prababci.  Najstrasza z czternaściorga dzieci, poswięciła własne życie osobiste aby zająć się rodzeństwem, kiedy jej mama nie mogła (zapadła w śpiączkę cukrzycową- na szczeście tylko "chwilowo").
Była fanatsyczną panią domu, świtnie gotowała a jej bratankowie i siostrzeńcy i ich dzieci padali przed nią na kolana usiłując w ten sposób uzuskać szanse na jakieś boskie speciały. 
Ciocia Funia cieszyła się w rodzinie wielkim szacunkiem.
Funia miała pewną zdolność. Zdarzały jej się "prorocze"sny. Jeden z nich dotyczył jej pogrzebu. Przyśniło jej się że zostanie pochowana pod płotem. Pod płotem  chowano osoby ubogie,  samobójców. Bliscy oczywiście gremnialnie oświadczyli że jest to nie możliwe i żeby Ciocia sobie tym głowy nie zaprzatała. Ciocia wiedziała swoje.

I przyszedł czas na Ciocię w pierwszych dniach marca 1965 roku. Musiało to być bardzo mroźne przedwiośnie. Kondukt żałobny wszedł na cmentarz... podążał za księdzem klucząc pomiędzy grobami  i zatrzymał się ... pod murem cmentarnym.  I Ciciocia Funia zoastała pochowana pod płotem.

Okazło się że długa mroźna zima spowodowała, że zabrakło grobów wykoapanych wcześniej i został tylko ten, a innego w zamarźniętej na kość ziemi się nie dało się wykopać.
Rodzina pamietając o proroczym śnie Cioci Funi jak tylko było to możliwe ekshumowała ją i przeniosła w inne bradziej "godne" miejsce. 



Ciocia Funia z jednym ze swoich ciotecznych wnucząt

sukcesy... miód na serce

Genealogia to taka "choroba" która pochłania bez reszty ale wymaga kielku cech. Po pierwsze należy być cierpliwym. Tu nic nie dzieje się już. Dotyczy poszukiwania osób  którzy po tamtej stronie życia stapają od 50, 100 czy więcej lat. Dokumenty potwierdzające ich istnienie tkwią zakurzone w archiwach... a w archiwach tryb administracyjny nie istnieje.. jest tryb archiwalny. Powolny w swej skrupulatności.

Jednak w archiwach pracują ludzie. Zdarzają się tu  pasjonaci tacy jak my - genealodzy. Chętni pomóc. Chętni znaleśc to co na pierwszy rzut oka nie istnieje lub znaleść sie nie mogło przez 4 lata.

W tym tygodniu właśnie za sprawą takiego "dobrego" ducha wynalezionego na forum www.genealodzy.pl udało się mi odnaleść akt urodzenia (a właściwie chrztu) mojego dziadka. WIedziałam że urodzony był w 1906 roku. Znałam datę, imiona rodziców ale nic nie mogłam wskurać. Moje wcześniejsze podania i wnioski do archwiwów w któych być mógł ten akt pozostwałay bez odpowiedzi.  A poszukiwania  do przodu doprowadziały mnie tylko do pewnego momentu i ... stoję. Brakuje mi dwóch pokoleń.
A tu p. Michał pisze że znalazł ale nie w roczniku 1906 a 1921. Bo mój dziadek został ochrzczony mając lat 15 ... jak ja miałam biedactwo sama to ustalić? NIe miałam szans poza zbiegiem okoliczności jedynie.

Teraz cierpliwie czekam na kopię aktu. Teraz już archiwum załatwi to bo znam dokładny nr aktu. Ale to potrwa jeszcze troszkę....

za to przychodzą akta z innych archiwów. Codzinnie wygldam listonosza. Codzinnie czekam na kolejny element rodzinnej układanaki.

środa, 29 sierpnia 2012

"genealogia" od czego się zaczeło

Ponad cztery lata temu wyciagnełam porządkując dokumenty i inne szpargały kartkę z odręcznie rozrysowanym przez moją Babcię drzewem genealogicznym. Popatrzyłam ze wzruszeniem na imiona, nazwiska i daty napisane już rozchwianym lecz ciągle ładnym charakterem pisma.
Na linie łaczące członków rodziny. Czas jakby uciekł... mimo, że był to jakiś ponury jesienny wieczór poczułam na twarzy letnie słońce i znalazłam się znów w ogrodzie rodzinnego domu siedząc przy białym, drewnianym, okrągłym stole chroniąc się przed lipcowym sońcem w cieniu jabłoni. Siedziałam zasłuchana w rodzinne opowieści Babci... Babci już od lat nie ma. Niestety.

Ta kartka do drukarki igłowej z narysowanym schematycznym drzewem stała się początkiem.
Pstanowiłam przenieść te zapiski w "cyfrowy świat". Zaczełam szukac jakiegoś programu , czegoś co by pozwoliło obrobić te zapiski graficznie i wydrukować.
Tafiłam na moikrewni.pl. Powolutku drzewo zaczełam uzupełniać, rozszerzać, rosnąć. Zaczełam pytać rodzinę o jakieś informacje, historię. Zaczełam szukać dalszych krewnych. Zaczełam łaczyć drzewa dodając kolejne gałęzie... ale w pewnym momencie doszłam do ściany. Zaczeły kończyć się mi żyjące "źródła informacji" a w szufladach nie było już więcej akt do wygrzebania. I trzeba było zacząc szukać dalej... i dalej... i dalej.

I malutki mikrob genealogii stał sie gigantycznym potworem, który siedzi obok mnie na kanapie i myśli i knuje co nowego uda nam się ustalić, znaleść...