czwartek, 3 grudnia 2020

Rodzina de Laurans- pokolenia kolejne

    W poprzednim wpisie opisałam ostatnie odkrycia dotyczące rodziny du Laurans vel du Laurens de Bousquet.  Jak na razie udało mi się ustalić, że najstarszy przedstawiciel rodu Alexander miał trzech synów z Zuzanną Filipą de Hauterive: Franciszka Wilhelma, Karola Jakuba oraz Johana Heinricha. Niestety nie wiem nic o tym gdzie i kiedy Alexander się urodził, gdzie wziął ślub , gdzie i kiedy zmarł więc nie mogę wykluczyć tego, że para ta miała więcej dzieci. w 1740 kupuje dobra Plenkitten i Linkenau od Otto Wilhelm von Perbandt.  Majątek ten jest jedynym tropem jak na razie pozwalającym na śledzenie przybliżonych losów rodziny.

Johann Heinrich du Laurens de Bousquet:  "kapitan służb saksońskich".  Według informacji z dokumentów  z indygenatu wynika, że po śmierci ojca majątek w Pląkitach i Leszczynce Małej (Plenkitten i Linkenau) został sprzedany przez matkę i dwóch starszych braci właśnie jemu.  Po jego śmierci ok 1790 roku majątki te przechodzą na jego bratanka  Karol Heinricha Alexandra.Trudno powiedzieć czy nie miał własnej rodziny której mógł przekazać czy takim uczuciem darzył bratanka?

Karol Jakub du Laurens de Bousquet: polski oficer, z bogatą historią wojskową. Służył w Książęcym regimencie. Był szambelanem króla Stanisława Augusta.w literaturze pojawia się głównie przy okazji wszelkich opracowań lóż wolnomularskich. Należał do kilku. Jedna z nich założył razem z braćmi -„Des Trois Frères”

Relacje w wojsku między dowódcami a ich podkomendnymi, którzy sprawdzili się w służbie oparte były na dużym zaufaniu. Co przekładało się na relacje rodzinne. Komu, jak nie sprawdzonemu w najtrudniejszych warunkach, powierzyć własną córkę? Tak Karol został zięciem swojego dowódcy- Hansa Christopha de Bardeleben i Julianny Elizy von Imhof z Elbląga. Karol poślubia Marię Sophię. Mają minimum siedmioro dzieci, które rodzą się im w Poznaniu. Czworo we wczesnym dzieciństwie umiera.  Około  1759 w Tyczynie na świat przychodzi Karol Heinrich Alexander, który odziedziczy dobra w Plakitach i Leszczynkach po stryju, a będzie również właścicielem majątku w Januschau (Januszewo). Zmarł w 1796. Po jego śmierci - wdowa- Anna z Zielińskich wychodzi za mąż za Johana Nepomuka Ludwiga von Nieswanda , właściciela Kwiecewa. 

Córka Karola Heinricha Alexandra i Anny z Zielińskich - Eliza Marianna Sophia  ur  w 1796 w Januszewie ledwie kilka miesięcy przed śmiercią ojca w wieku 15 lat poślubia  Ludwiga Heinricha Xavera von Rosenberg-Gruszczyńskiego.Dzieci z tego związku  to:

- urodzona 1812 Matylda Eliza Bertha 

- urodzona w 1813 Adele

- urodzona w  1820 r Elisa Wilhelmina Frederica Helena Augusta Carolina Paulina Eleonora (ośmiu imion)

-urodzony 1823 Ludwig Albert  Adolf

Matylda, Elisa i Ludwig  wchodzą do kolejnych szlacheckich rodzin  mnożąc ciekawe koligacje, które poznaje na razie tylko na podstawie cudzych drzew na Geni.com, a że nie lubię mieć niepotwierdzonych przez siebie danych, to dopóki nie pozbieram metrykaliów nie wnikam w szczegóły.

Na tych informacjach kończy się moja wiedza na temat dwóch z braci i ich potomków. W opracowaniu dotyczącym lóż masońskich pojawiła się informacja o rodzinie Karola w Królewcu. Czeka mnie zatem  trochę poszukiwań na nieznanych mi dotąd archiwalnych terenach... Królewiec, Elbląg, Toruń, Kwidzyn, Gdańsk....  

Franciszek Wilhelm du Laurans de Bousquet: Nie udało mi się ustalić daty urodzin Franciszka Wilhelma ale można ją oszacować na ok  1730 rok. Jego ociec związany był z dworem Augusta II, on zaś  z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. Był Generałem Gwardii Pieszej, Pojawia się w opracowaniach na różnym etapie  swojej kariery wojskowej- kapitan, major, generał. 

Około 1779 roku  poślubia Mariannę Elżbietę de Kahle.

Rodzą się im dzieci: 

1780 - Florentyna Teodora 

1781- Franciszka Konkordia- poślubi dziedzica Odechowa- Błażeja Wielorakiewicza (Widerakiewicza)- na dzień dzisiejszy nie mam dalszych informacji poza tym że żyła jeszcze w 1843 kiedy zmarł jej mąż.

- ??- Aldegenda- poślubia Jana Kantego Franciszka  Święcickiego h. Jastrzębiec. Mają kilkoro dzieci:

Ignacy, Magdalena Proxeda, Maria, Proxeda, Józef Gabriel Michał

1783- Stanisław Samuel du Laurans (i tu  drugi człon nazwiska z de Bousquet zamienia się w de Berg) umiera w czerwcu  1865 roku. Kurier Warszawski drukuje takie wspomnienie o Stanisławie. 


 

 

 

Wspomniana Pani Krakowska siostra Królewska  to Izabela Elżbieta  Antonina Poniatowska h. Ciołek żona Jana III Branickiego z Branic używająca tytułu - kasztelanowa krakowska czyli Pani Krakowska

    Stanisław w 1810 roku w Warce poślubia Józefę Michalczewską- córkę Szymona Michalczewskiego h. Prus I (majora Gwardii Koronnej) i Ludwiki Peterman. Ta dzielna kobieta urodziła mu 20 dzieci (na dzień dzisiejszy tyle ustaliłam). Rodzina przemieszcza się wraz z nominacjami ojca na rożne stanowiska. Pierwsze dzieci rodzą się w Radomiu, kolejne w Jędrzejowie, Olkuszu czy Krakowie.
Oboje umierają w 1865 roku najpierw on w czerwcu a  raptem pięć miesięcy później ona - miesiąc po 55 rocznicy ślubu.
 
Poniżej lista ustalonych dzieci tej pary... urzeka mnie wybór imion. Wytłuszczoną czcionką zaznaczyłam  dzieci które przeżyły i  ustaliłam ich dalsze losy....

-1811- Emilia Konstancja (Radom)

-1812- Leon Bolesław (Radom)

-1813 Henryk Wilhelm  Epifemiusz (Radom)

-1814 Leonida Justyna Ludwina (Radom)

-1816 Sokrates Kamil

-ok 1816- Oskar

-ok 1817 -Sabin Juliusz (zg. w 1817 Radom)

-ok 1817 - Idalia (zg. 1817 Radom)

-1820 Nestor (Radom)

-1821 Olimpia Praxylena Aurelia (Radom) 

-ok 1822 -Apolinary (zg. 1821 Jędrzejów)

-1823 Stanisław Julian (ur. Kraków- zg.1825 Jędrzejów)

-1824 Edwin Hieronim (Jędrzejów)

-1825 Hereulan Ludmiły Karol (Olkusz) 

-1826 Bożena Eliza (Olkusz)

-1828 Wirgiliusz Szczęsny (Olkusz)

-1829 Łucja (Lucyna) (Kraków)

-1830 Zygmunt (Olkusz)

-1833 Eligiusz Helidor Julian (zg. 1833 Olkusz)

-1834 Eligiusz


.... ale to już kolejna historia do opisania






 

 

wtorek, 17 listopada 2020

Muszkieterowie i Małdyty

    Rodzina de Laurans to mój konik rodzinny. Od samego początku zabawy w genealogię intrygują mnie i jednocześnie irytują bo znikają, zapetlaja wątki, mącą i zaciemniają obraz a jednocześnie gdzie tylko jakaś historyczna zawierucha, jak tylko jakieś ciekawe wydarzenie to jak w banku "Dyliżansy" tam będą. 

    Nie mogąc zlokalizować mojego pradziadka a co za tym idzie ustalić jego rodziców postanowiłam poznawać rodzinę inaczej  a mianowicie od pojawienia się braci du Laurans w Polsce. Pracowicie rozbudowywałam drzewo, odnajdywałam kolejne postacie, zdobywałam teczki osobowe, zdjęcia, listy. 

    Wiedziałam, że istnieje indygenat  ale kiedy lata temu chciałam go uzyskać z Archiwum to cena była zaporowa więc odłożyłam to na "kiedy indziej" i pewnego dnia jakoś moje przeszukiwania archiwum w poszukiwaniu ciekawych skanów zawiodły mnie do Metryki Koronnej na stronach AGAD-u i tam wreszcie dogrzebałam się do dokumentów związanych z indygenatem braci Karola Jakuba i Franciszka Wilhelma du Laurans. Dokumenty tak naprawdę dotyczą ich ojca Alexandra du Laurens kapitana, który służył między innymi w oddziale Grand muszkieterów - utworzonym jako oddział prywatnej gwardii Augusta II. W dokumentach są świadectwa o nieposzlakowanej opinii Alexandra sygnowane przez same znane nazwiska. Nie powiem fakt posiadania wśród przodków (póki co domniemanych na 99%) muszkietera miło łechce wewnętrzne dziecko, które oglądało potyczki Atosa, Portosa i Aramisa.

 


 

    Wśród dokumentów jest również dokument dotyczący przepisania na najstarszego z synów Johana Heinricha  (o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałam) dóbr w Plenkiten i Linkenau. .... z zapałem zaczęłam szukać tych miejscowości i cóż za zaskoczenie.

www.polona.pl
         (fragment mapy ze zbiorów www.polona.pl)

    Plankiten ta obecne Plękity czyli wieś pod Małdytami czyli ledwie 39 km od miejsca, w którym się wychowałam. Wydawało mi się, że rodzice wybrali sobie miejsce do życia które nigdy nie było zdeptane stopą żadnego "Dyliżansa" a tu takie rewelacje. 

    Przeszukując przepastne pokłady internetu po pierwsze zauważyłam, że w opracowaniach polskich dotyczących miejscowości mazurskich i pomorskich odnosi się wrażenie, że ich historia zaczęła się w 1945 roku. Praktycznie nie ma nic o historii XIX wiecznej i wcześniejszej, no chyba, że był jakiś dwór, to czasem coś jest dodane, ale też po łebkach i bez zagłębiania się. Na niemieckojęzycznych stronach tej samej Wikipedii już wiedza jest poszerzona, rozwinięta. Szkoda wielka że twórcy haseł nie zadają sobie trudu  by poznać temat  bo wbrew pozorom XVIII i XIX wiek  to nie czasy "niemieckie", a czasy wielu wpływów. Majątki na Mazurach i Pomorzu mieli w posiadaniu ludzie tacy jak rodzina du Laurans związana z Polską Koroną a polska wiedza powszechna  o nich nie wie nic, lub prawie nic. Przykre jest, że więcej o generale Gwardii Koronnej Króla Stanisława Augusta czy jego bracie - Szambelanie królewskim wyczytałam w niemieckojęzycznych opracowaniach niż w polskich.

    Wracając do ekscytujących  odkryć, wertując kolejne niemieckie strony trafiłam na wzmiankę, że wdowa po Aleksandrze du Laurans (dokładnie po Karolu Henryku Aleksandrze du Laurans- synu Johanna Heinricha- ale wyjaśnienie tego chwile zajęło) niejaka Anna Viktoria z domu von Zielińka poślubiła  Johanna Nepomuka Ludwika von Nieswanda z Kwiecewa a Kwiecewo (Queetz)- a to już jedyne 17 km od mojego domu rodzinnego. 

    Córka Karola Henryka Aleksandra (właściciela dóbr Januschau - pod Iławą) i Anny Victorii poślubiła szlachcica Ludwika Heinricha  von Rosenberg -Gruszczyńskiego.Obie rodziny są dobrze udokumentowane i mają opracowana genealogię także poznawanie ich to już czysta przyjemność ale pozbawiona zabawy w detektywa. 

    Kolejny wątek stanowi Karol Jakub de Laurans- szambelan króla Stanisława Augusta. Dotychczas nie miałam o nim żadnych informacji poza tą, że był założycielem jednej z lóż masońskich, do czasu trafienia na publikacje: "Regimenter der polischen Kronarmee in Westerprussen von 1717 bis 1772" wydanej w  1894 roku. Tam trafiłam na opis poszczególnych regimentów z uwzględnieniem koligacji rodzinnych. Dowódcy chętnie wydawali swoje córki za sprawdzonych podwładnych. Karol Jakub poślubił córkę Hansa Christopha von Bardeleben - Marię Sophię.  Opracowanie jest na tyle dokładne, że podano też daty narodzin lub śmierci ich dzieci, miejsca urodzenia czy pochówku. Bezimienne, zmarłe chwilę po urodzeniu dzieci tej pary,wymienione tylko jako syn lub córka, pochowana w Poznaniu, w roku tym a tym, odszukałam dzięki nieocenionej pracy indeksujących w ramach bazy BaSIA na stronach WTG "Gniazdo" przywracając im imiona.

    Rodzina żony owego dowódcy była skoligacona z hrabiowską rodziną von Imhoff, tak więc mogę zagłębić się w opracowania tej rodziny sięgające XII wieku oczywiście przymykając ciut oko na ich pewność, ale nie powiem, miło jest tak móc cofnąć się w czasie....


a szanowny pradziadek Henryk Aureliusz du Laurans jak zapadł się pod ziemię tak  nie chce się objawić.... i na co mi te XII wieki jak w XX utknęłam (no dobra na przełomie XIX i XX).



 

 

sobota, 16 maja 2020

Genpol czyli rzutem na teśmę przed pandemią




Zbliżał się marzec. Ze świata dochodziły niepokojące doniesienia o rozszerzającej się z Chin epidemii. Ja zaś czekałam na rozpoczęcie szkolenia w Lublinie. Byłam podekscytowana, bo  po pierwsze przez Lublin tylko raz przejeżdżałam a dwa miałam przed sobą wizję kilku dni wolnego od bycia matka i żoną...  a to miłe odstępstwo od rutyny...,  no ale jeszcze jako miły akcent przed wyjazdem w sobotę 7 marca miały się odbyć kolejne urodziny GENPOLU Trochę się obawialiśmy, że może Tomek nie będzie chciał kolejnych organizować ale odetchnęliśmy z ulga jak pojawiło się ogłoszenie o rozpoczęciu rejestracji dla chętnych wziąć udział w wydarzeniu. 

Po drodze na spotkanie w budynku PAST-y miałam załatwić coś na Ursynowie- i szybciutko  metrem podjechać porzuciwszy gdzieś blisko stacji auto. Okazało się że Kabaty w sobotę w południe to jakiś korkowy armagedon.W końcu porzuciłam auto pod stacją STOKŁOSY i  ruszyłam. Zawsze głowie się które to piętro... IV... docieram. Szybki rzut oka na stolik- jest jeszcze Bayerkowa szarlotka a i po kubeczkach widzę że kilka osób jest... . Szybkie powitania, kawałek szarlotki i idziemy do sali. Osób jest mniej niż miało być. Część przestraszył wirus, część z innych powodów ale może ciut kameralniej ale ciągle w doborowym gronie.  Krótki wstęp i ogłoszenie kto został laureatem zaszczytnego miana GENEALOG ROKU.  Tomek podkręca atmosferę... mówi o człowieku chętnym do pomocy, zaangażowanym w regionalne projekty, uczącym innych...  no ... no ... wszyscy wyczekują i  - Genealogiem roku 2020 został Waldemar Chorążewicz. Tak.Zdecydowanie zasłużył.


foto. K. Marchlińska

Pomijam fakt, że zwyczajnie po ludzku, to dobry człowiek, pomocny, uczynny. Kiedy potrzebowałam pogadać, bo w życiu mi się wszystko waliło a znaliśmy się tylko wirtualnie,  wysłuchiwał i dawał się wyryczeć w wirtualny mankiet. Zresztą to dzięki jego namowom pojawiłam się pierwszy raz na urodzinach GENPOLU - bez niego i Mariusza M. nie zaczęłabym wtedy mojej przygody z poznawaniem ludzi z tą samą pasją co ja.  Waldek tez potrafi powiedzieć wprost że coś nie jest nasza dobrą stroną i to tak że nie jest to bolesna prawda a zwyczajna rada... no cóż wiem to z własnego doświadczenia bo jak się okazało  robienie czeskich błędów o morza literówek  dyskwalifikuje z indeksowania- no przynajmniej z porządnego indeksowania i przyprawia  weryfikatorów o palpitacje serca. Widać nie każdy indeksować powinien choć jest wiele innych zadań  zwłaszcza w pracach przygotowawczych w których jak się chce można działać.

Po obowiązkowych zdjęciach z laureatem część osób przeniosła się do kuchni  by spokojnie pogadać.  Ustalono też że w tym roku nie udało się załatwić knajpy na obiad, nasz ulubiony TRAMWAJ przestał istnieć. dziewczyny podrzuciły pomysł na Cafe Kwadrat vis a vis  PAST-y. 

Spotkanie oficjalne się zakończyło a my poszliśmy zagęszczać Kwadrat. Zrobiliśmy zmasowany atak ku przerażeniu kelnerek.  Zcieśnialiśmy się bo brakowało miejsc an i tak okrojony skład. Aktorzy Teatru Kwadrat uciekli szybko  bo jak w takim gwarze wytrzymać. A na nas nie robił wrażenia  ani Marek Siudym, ani Michał Lewandowski ani uroda dziecięcej twarzy Anny Karczmarczyk nie robiły na nas wrażenia. Całkowicie pochłonęły nas rozmowy o naszych odkryciach, doświadczeniach czy zwykłe przyjacielskie pogawędki. Wszyscy coś zamówili, i powoli oczekując na kolejne dania pojawiające się na stołach  rozmowy płynęły nieprzerwanie. Na chwile przerywane komentarzami gdy pojawiało się takie danie jak np żeberka :-). 
Z czasem  kilka osób wyszło spiesząc na autobus, pociąg czy w swoich sprawach i zwolniło się kilka krzeseł pozwalając na roszady i przetasowania towarzyskie.  Tego dnia Dorota uwodziła seksapilem,

foto. K. Marchlińska

 a z Kasią przemile snuła się nam rozmowa... czas uciekał nieubłaganie i mimo, że tym razem nie poganiał mnie ostatni pociąg  trzeba było się rozejść... 

Kto mógł wtedy sądzić, że kilka dni później zamkną szkoły, że w panice będziemy kupować tony makaronu i ... papieru toaletowego a ja w Lublinie będę się zastanawiać czy szkolenie uda się doprowadzić do końca. Wtedy otoczona genealogiczną pajęczyną wracałam do domu przez całkiem zaludnioną Warszawę myśląc o tym jak bardzo lubię tych ludzi.






czwartek, 30 kwietnia 2020

część II: Brzeg , Brzeg i ... PKP

Opadły emocje po wykładzie, drżące ręce i czerwone plamy na szyi i dekolcie to jedyny ślad po wykładzie. W bramie wyjściowej  zaczepia mnie pani która prowadziła wykład o kuchni przodków mówić kilka słów o tym jak podobał jej się ten wykład i ten  mój poprzedni o cmentarzach... jakie to było miłe.

Ale  efekt zobaczę po  powrocie bo wszystko jest nagrywane.
Powędrowałam do schroniska w celach regeneracyjnych. Tam w kuchni już trwały rozmowy i odprężenie przed integracja. Schodzimy znów grupa zajmując  upatrzony wczoraj narożnik. Rozmowy to tu to tam... nie pamiętam już kim i o czym w jakiej kolejności... znów Laury wino i mój ajerkoniak stoją nietknięte. Grupa się wykrusza. Dorota nie ma formy więc szybko odpada, inne dziewczyny tez dość szybko się ulatniają... nonie ma co ukrywać. Intensywny dzień wykładowy męczy. Ogarniam resztki naszego stołu i przenoszę "niedopitki" na stół prezydialny przy którym zasiada nasz uroczy i elokwentny, aż dziw berze że taki nieśmiały, Zbyszek ze swoją żoną- uwielbiam ich cięty dowcip, oraz najważniejsze na świecie zaplecze techniczne czyli Maciek i Paweł.
Przysiadam się tak na chwilkę proponuje bez przekonania mój ajerkoniak  i... no nareszcie ktoś chce spróbować bo już bałam się, że będę targać do domu pełna butelkę.  Zbyszek polewa  ciut nieśmiało ale po wstępnym posmakowaniu odwagi przybywa i cała sztuka polega na tym by wiedzieć KIEDY skończyć nalewać. Doskonale się rozumiemy no bez słów prawie...  Zbyszek z żoną snuja cudne opowieści  i słucham z niekryta przyjemnością. Oczywiście wiemy KIEDY należy uzupełnić szkło (no dobra kolorowe kieliszki z plastiku). Maciej opierał się ajerkoniakowej słodyczy  ale po mało przyjemniej rozmowie  - obowiązki organizatora-  trunek okazał się idealnym pocieszaczem... i jakoś tak niepostrzeżenie butelczynka wyschła, sala opustoszała. A ja zdając sobie sprawę jaka moc miał trunek z niepokojem zerknęłam na zegarek z obawy o niedzielną elokwencję Zbyszka.

Kolejny dzień bo dość krótkiej nocy miał być długi, bardzo długi....
Zbyszek w pełnej  gotowości świeżutki - ani śladu ajerkoniakowych efektów ubocznych - ufff za to  w krużgankach minęła mnie pędząca , odziana w skórzaną kurtkę, księżna. Mimo pośpiechu po chwili sunęła w pełnej gali po sali głównej na zaszczytne honorowe miejsce.
Kolejne wykłady i warsztaty zaskakująco szybko dobiegły do końca i nadszedł ten czas kiedy trzeba było się pożegnać... i znów Maestro Zbyszek zagrał na emocjach... łzy ciurkiem leciały, ze śmiechu , ze wzruszenia znów ze śmiechu... jak się żegnałyśmy z Margolką to obie przez tego  konferansjera całe byłyśmy zapłakane.

Tak byłam zaaferowana  konferencją,że przegapiłam najazd "borowików" na dziedziniec i pojawienie się premiera... a kiedy wychodziliśmy na obiad już było po wszystkim.  Znów pyszny obiad. Znów rozmowy przy stolikach. A potem żwawo do schroniska po rzeczy i na pociąg.

Jechałyśmy całą Genewą (Genealożki Warszawskie)  do Warszawy. Najpierw do Opola gdzie wsiadałyśmy w pendolino.  Znów miałam bilet w innym wagonie ale cóż zrobić.

Kiedy w końcu obładowane umieściłyśmy się na swoich miejscach i pociąg ruszył to przeszłam  pół wagonu do dziewczyn. Stałam co prawda w przejściu ale zajęta rozmową mniej odczuwałam chorobę lokomocyjną.  W pewnym momencie pociąg stanął w lesie ... i stał i stał.... w miejscu gdzie nie było absolutnie zasięgu.  Gadałyśmy i czas leciał ale zaczęłam się martwić czy zdążę na pociąg do Radomia.  Udało mi się wysłać sms do męża z prośbą o sprawdzenie innych połączeń do domu. Czekamy... mija pół godziny,  trzy kwadranse, godzina. W końcu  po 70 minutach ruszamy...  Kasia w tym czasie zdążyła zindeksować kilka metryk, wymieniłyśmy się kilkoma istotnymi wiadomościami jak również wrażeniami z konferencji. Teoretycznie powinnam zdązyc na ostatni pociąg do domu. Wiem że Laura też z przygodami wróciła ale już jest a ja  już w dołkach startowych żeby na Zachodniej wyskoczyć z tobołami , znaleźć odpowiedni peron, kupić bilet... i wypadam  i sprawdzam peron i kupuje bilet i ... idę i słyszę że  pociąg do Radomia odjedzie nie z perony  6 a z  innego  to galop ale okazał się na moje szczęście że z bliższego ... w końcu siedzę w pustym pociągu, jak przyjemnie łomocze o trzęsie swojsko - żadnej choroby lokomocyjnej. Zdecydowanie ja nie nadaje się do nowoczesnych środków lokomocji. Pendolino i Intercity to zdecydowani nie dla mnie. Podobnie jak luksusowe auta... no muszę czuć całą sobą że jadę wtedy mój żołądek się nie buntuje.
Z trudem powstrzymuję powieki przed opadnięciem - tylko tego  trzeba żebym przespała stację.

Wysiadłam. Ufff. Mąż mnie odebrał... padam z  nóg ale tyle mam emocji w sobie. Jeszcze przez tydzień będę opowiadać każdemu podekscytowana o konferencji...

I już czekam na kolejną... tylko o czym tym razem opowiedzieć ?


Bardzo dziękuję organizatorom -Stowarzyszeniu  Opolscy Genealodzy
za kolejną możliwość spotkania tylu osób tak samo jak ja zakręconych
na punkcie genealogii.

Mam nadzieję, że spotkamy się już we wrześniu na siódmym Brzegu.