piątek, 14 grudnia 2012

13 grudnia

Słucham w radio  o rocznicy 13 grudnia... data ważna, nawet bardzo ale tak obca  mojemu pokoleniu... a przecież tak naprawdę nas dotyczyła najbardziej... to my rodziliśmy się  jako "dzieci wojny"... pamiętamy czasem jeszcze kartki i puste sklepy ale już mgliście... ale to my dorabialiśmy korony ze sreberek od czekolady na godłach w szkole... to my odczuliśmy chyba najbardziej jak zmieniał się świat wokół nas.... wkroczyliśmy z szarego PRL-u w feerię barw. A jako dzieci widzieliśmy to najbardziej.
Może nie wszyscy, ale sadzę że większość nas, ma świadomość tego co było.. a jednocześnie nie jest  już ideologicznie "nadgryziona" bo proces edukacji nie zdążył nas jeszcze "wypaczyć". Patrzę na mojego raptem osiem lat młodszego brata który urodził się w 1990 roku, który kompletnie nie rozumie tamtych realiów.. Który ma postawę  roszczeniową od  życia, który nie rozumie, że "mieć" nie jest tak istotne jak "być". Wszystko przelicza na pieniądze, na zarobki w innych krajach.. ciągle mu źle. A kiedy mówi mu się o sklepach w których był tylko ocet i musztarda - nie wierzy. Pomijam, że są młodzi ludzie którzy na hasło , że nic nie było w sklepie dziwią się "jakto? Nic w całym Auchanie?".

Ja ma świadomość jak było, i jak mogło być gdyby nie cała lawina "SOLIDARNOŚCIOWA"... owszem mam wiele ale do obecnego stanu, wiele gorzkich odczuć bo .. bo wiedzę jak marnotrawi się to co zostało zdobyte... jakby było zawsze.... i na zawsze niezależnie od tego jak bardzo będziemy o to nie dbać.

Dziś zastanawiam się jak za kilka lat wytłumaczę moim synom co to był Stan Wojenny, jak wytłumaczę moim dzieciom to że dziadka wzięto do rezerwy w środku nocy jak wszystkich chłopów ze wsi, że kobiety zostały same i nie miały telefonu (nawet jednego a jakby nawet był to by nie działał) żeby dowiedzieć się gdzie są ich mężowie i kiedy wrócą. Podejrzewam że będę miała problem wytłumaczyć film "Rozmowy kontrolowane"... Jak wytłumaczyć mam ludziom z pokolenia urodzonych po 2000 roku że za "spekulację" mięsem groziła kara śmierci... a zdaje się że dzień po ogłoszeniu Stanu Wojennego od rodziców z Mazur do Warszawy jechała pracownica ambasady amerykańskiej (z połowa świni w bagażniku) "konwojowana" przez podporucznika Ludowego Wojska Polskiego, który również miał  pół świni w aucie... o tym czego dokonali i czym im to groziło dopiero tak naprawdę dowiedzieli się na miejscu bo przecież nic nie wiedzieli bo kto by radia i telewizji słuchał będąc w gościach a telefon był jeden na wieś u sołtysa (czarny, na korbkę do którego się mówiło "halo centralka, dajcie mi Warszawkę" i odkładało się słuchawkę i czekało aż połączą i oddzwoni.. Do dziś pamiętam zapach domu Sołtysa... zapach wiejskiej chaty, glinianych tynków, gotowanych pyzów, kuchni z fajerkami, starego drewna... świeżego mleka.

13 grudnia 1981, nie było mnie na świecie ale byłam "w drodze"... a tej nocy w gospodarstwie moich rodziców urodził się baran o połowie pyska czarnej... nazwany został Jaruzel.
Zapach owczarni tez pamiętam choć miałam cztery lata jak rodzice sprzedali owce... pamiętam zapach śruty, i zółte kwadratowe wiaderko z parcianą rączką  ale to inna historia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz