poniedziałek, 7 stycznia 2013

Dziś o miłosci "wychodzonej"

Na miłość czasem trzeba poczekać kilka lat... czasem zakochamy się w kimś i musimy poczekać aż dorośnie lub aż zechce na nas spojrzeć.
Do najstarszej siostry  mojej Babci przychodził młody człowiek... przychodził ale Monika nie bardzo była zainteresowana...  przychodził i do kolejnej siostry czyli mojej Babci. Franek zauważył wtedy o 6 lat młodszą siostrę Moniki, kilkuletnią dziewczynkę. Zażartował trochę że się z nią ożeni skoro Monika go nie chce... coś jakoś zaiskrzyło i ... mijały lata a on przychodził, przyszła wojna a on czekał. Olusia urosła, dojrzała i ... pobrali się w 1949 roku. Franek "wychodził sobie" tę miłość...

Małe sprostowanie. Po konsultacji z Mamą okazało się że Franek powiedział, że miłości miłościami ale jakby miał się ożenić to tylko z Olą.

a druga historia to sytuacja odwrotna.. gdzieś w rodzinie było zdjęcie na którym prawdopodobnie jako znajoma była Aleksandra Szafrańska - śpiewaczka operowa... i mały chłopiec w krótkich spodenkach... Po latach chłopczyk stał się mężczyzną, oficerem i mimo 13 lat różnicy między nim a Aleksandrą, pobrali się....

Moje życie to może mniej spektakularna historia ale mój obecny mąż poznał mnie  gdy miałam osiem lat... już wtedy "wpadłam" mu w oko... Ja pierwszy raz zauroczyłam się nim mając lat 13... a od 15 roku życia jestem z nim... połowę swojego życia. Choć bywa rożnie, i mamy za sobą kilka burz... jedną naprawdę poważną mam nadzieję że  będziemy szczęśliwi razem.. jak Franek z Olusią, czy Jerzy z Aleksandrą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz